URBAN LAB

Miejsce spotkań mieszkańców, aktywistów i urzędników, którzy wspólnie wypracowują i wdrażają rozwiązania odpowiadające na wyzwania stojące przed Gdynią.

- To nie ja obmyślam kolejne działania, to życie przynosi potrzeby, a my na nie reagujemy – zastrzega ks. Jacek Socha, proboszcz parafii św. Mikołaja. Ale to dzięki niemu 13 lat temu w Chyloni powstało Stowarzyszenie Świętego Mikołaja Biskupa, prowadzące dziś klub rodzica, placówkę wsparcia dziennego dla młodzieży i dzieci, klub seniora i kulinarną spółdzielnię socjalną. Do tego: grupy wsparcia, lekcje języka polskiego dla obcokrajowców, Zupę Chylońską i wiele innych działań… To o nich opowiada bohater dzisiejszej odsłony cyklu „Twarze Pomagania”.
Co u Ciebie? Albo raczej: coucb? Pytanie, które może być zwykłą kurtuazją, ale może też być początkiem poważnej rozmowy z kimś, kto potrzebuje pomocy w trudniejszym życiowym momencie. Taką rozmowę młodzież może przeprowadzić np. na czacie dostępnym na stronie…. coucb.pl. Codziennie przez osiem godzin czekają tu psychologowie i studenci psychologii obsługujący internetowy komunikator. Nie oceniają i nie zadają zbędnych pytań. Rozumieją i pomagają w rozwiązaniu problemu. O tym, skąd pomysł na taką formę wsparcia mówią w dzisiejszym odcinku cyklu „Twarze Pomagania” pomysłodawcy i twórcy gdyńskiego czatu oraz infolinii coucb.pl.
Gdy powstawała pięć lat temu, była pierwsza w Polsce – i wciąż jest unikatowa. Strona gdyniawspiera.pl to gdyńska baza miejsc, w których bezpłatnego wsparcia specjalistów mogą szukać osoby w kryzysach. To baza inna niż wszystkie, bo odwraca porządek wyszukiwania: użytkownik rozpoczyna od ogólnego określenia trapiącego go problemu, by – doprecyzowując na kolejnych podstronach – trafić na dane kontaktowe miejsca, w którym może uzyskać pomoc. – To rozwiązanie przyszło mi do głowy po latach pracy w systemie pomocy społecznej – mówi w dzisiejszej odsłonie cyklu „Twarze Pomagania” Przemysław Lebiedziński, dyrektor Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni.
Od dziesięciu lat każdego dnia Grzegorz Dziedzic i Maciej Kruszyński, streetworkerzy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni, docierają do osób, które z różnych powodów zmagają się z kryzysem bezdomności ulicznej. Zabezpieczają ich podstawowe potrzeby, pomagają w uregulowaniu spraw urzędowych, namawiają do podjęcia próby zmiany życia. I choć często odbijają się od ściany niechęci, bez wahania mówią: - Ta praca ma sens. Ratujemy życie.
UrbanLab Gdynia gościł u siebie naukowców, badaczy i ekspertów, którzy podczas seminarium dyskutowali o kwestiach związanych z siecią zbiorowego zaopatrzenia w żywność oraz współpracy producentów z konsumentami.
Wsparcie, pomoc w nauce, dobre słowo, rzucony ukradkiem uśmiech, a czasem po prostu zwykła rozmowa – działania wśród i na rzecz młodzieży choć potrzebne, nie zawsze są łatwe. Szczególnie dla osoby, która dopiero uczy się naszego języka. Hania Yakovliewa podjęła to wyzwanie i przez rok wspierała pracę gdyńskiej Wymiennikowni.
Zawsze blisko tematów społecznych. Zawsze blisko widza, nawet jeśli do tego widza trzeba pojechać. Zawsze blisko tych, którzy potrzebują wzmocnienia: nauczycieli i medyków w pandemii, mieszkańców obszarów rewitalizacji chcących zwrócić uwagę na swoją sytuację czy młodzieży z rodzin imigranckich układających swoje życie w Gdyni. Za jeden z celów postawili sobie m.in. pobudzanie postaw aktywnych i prospołecznych oraz wyrównywanie szans, w szczególności w dostępie do kultury i edukacji. Dziś z cyklem „Twarze Pomagania” gościmy w Teatrze Gdynia Główna.
Jeszcze kilka tygodni i rozpocznie się dystrybucja kalendarzy na rok 2023. Gdy trafią do ubiegu, trwać już będą przygotowania do listopadowej kwesty na cmentarzach w Gdyni i Rumi. Później – styczniowy Orszak Trzech Króli i koordynacja pracy prawdziwej armii wolontariuszy, zachęcających gdynian i gdynianki do wsparcia działalności gdyńskiego Stowarzyszenia Hospicjum św. Wawrzyńca podczas akcji Pola Nadziei. Od 14 lat Justyna Januka – bohaterka dzisiejszego odcinka cyklu „Twarze Pomagania” – jest w stowarzyszeniu pracowniczką i wolontariuszką jednocześnie – oddaną temu miejscu bez reszty i skłaniającą do działania na rzecz placówki coraz to nowe osoby. Bo, jak podczas naszej rozmowy podkreśla wielokrotnie, pomaganie ma sens.
Mówią, że gdyby nie ich córka, nie byłoby Domu Marzeń. Katarzyna i Marek Karczewscy, rodzice 27-letniej dziś Marty, najpierw postanowili zawalczyć o jej szczęście. Później, z innymi rodzicami dzieci z niepełnosprawnościami, założyli stowarzyszenie, by z czasem przekształcić je w Gdyńską Fundację „Dom Marzeń”. W roku 2020 przy ul. Strzelców stanął – wybudowany przez nią - Dom Marzeń: miejsce, w którym dorosłe osoby z niepełnosprawnościami mogą uczyć się samodzielności, mogą się spełniać, mogą po prostu być sobą. Dziś z cyklem „Twarze Pomagania” gościmy w Małym Kacku.
Ratują żywność przed zmarnowaniem i przekazują ją dalej – do stowarzyszeń i fundacji. Trafia także do sklepów społecznych, a stamtąd do potrzebujących: osób w kryzysie bezdomności czy z niepełnosprawnościami, uchodźców, seniorów i rodzin w trudnej sytuacji materialnej. Pracy jest dużo, ale i satysfakcja jest spora. Dlaczego? Bo warto wyciągać dłoń do potrzebujących. Bo nie warto marnować żywności. Bo nikt nie powinien być głodny. Dziś w naszym cyklu „Twarze Pomagania” przedstawiamy Bank Żywności w Trójmieście.

Twarze Pomagania: ksiądz Jacek Socha

– To nie ja obmyślam kolejne działania, to życie przynosi potrzeby, a my na nie reagujemy – zastrzega ks. Jacek Socha, proboszcz parafii św. Mikołaja. Ale to dzięki niemu 13 lat temu w Chyloni powstało Stowarzyszenie Świętego Mikołaja Biskupa, prowadzące dziś klub rodzica, placówkę wsparcia dziennego dla młodzieży i dzieci, klub seniora i kulinarną spółdzielnię socjalną. Do tego: grupy wsparcia, lekcje języka polskiego dla obcokrajowców, Zupę Chylońską i wiele innych działań… To o nich opowiada bohater dzisiejszej odsłony cyklu „Twarze Pomagania”.

Ksiądz Jacek Socha/fot. Dawid Linkowski

W latach 2004-2009 ksiądz Jacek Socha był duszpasterzem w parafii na gdańskim Ujeścisku. Podczas którejś z rozmów z Aleksandrą Karasowską, psychologiem i superwizorem, usłyszał od niej o działającym w Rudzie Śląskiej Stowarzyszeniu św. Filipa Nereusza, wspierającym osoby w każdym wieku, które zmagają się z różnymi życiowymi problemami. To m.in. rodziny potrzebujące pomocy w codziennym funkcjonowaniu, osoby ubogie czy w kryzysie bezdomności.

Zastanawiałem się wtedy, dlaczego mi o tym opowiada? Przecież pracuję w nowej dzielnicy, tu są zupełnie inne wyzwania… – przyznaje ksiądz Jacek Socha, proboszcz parafii św. Mikołaja w Gdyni -Chyloni. – Krótko po tym dostałem propozycję objęcia parafii w Chyloni i już wiedziałem, po co mi była ta rozmowa.

W nowej parafii czekały na księdza z jednej strony osoby zaangażowane i chętne do tego, by działać, z drugiej: parafianie w trudniejszej sytuacji, którym potrzebna była pomoc w wyjściu na życiową prostą. Krótko po objęciu przez księdza Jacka Sochę stanowiska proboszcza do Chyloni przyjechali przedstawiciele śląskiego stowarzyszenia. Przybliżyli swoją działalność, przeprowadzili warsztaty, zainspirowali. – Zobaczyłem zapał ludzi, którzy słysząc o tym co się dzieje na Śląsku uznali, że chcieliby coś podobnego robić tutaj, w Chyloni – mówi ksiądz proboszcz. – A dla mnie było oczywiste, że skoro są ludzie, którzy chcą coś robić ze mną, to ja chcę wyjść temu naprzeciw. Zacząłem poznawać też tych, którzy mieli ogromne potrzeby: dzieci, młodzież i dorosłych. To, co stało się potem, to taki efekt kuli śnieżnej…

W grudniu 2009 roku powołano Stowarzyszenie św. Mikołaja Biskupa. Jedną z jego współzałożycielek została pani Aleksandra Karasowska. Powstały klub seniora oraz świetlica socjoterapeutyczna i Klub Młodzieżowy (dziś obie te rzeczywistości tworzą Placówkę Wsparcia Dziennego SPOT Mikołaj Alternative). Było jasne, że na nich się nie skończy.

By dotrzeć do dzieci, by zachęcić je do przyjścia na zajęcia organizowane przez Stowarzyszenie, jego przedstawiciele spotykali się w szkołach z nauczycielami i pedagogami jako z tymi, którzy najlepiej znają potrzeby uczniów. Trudniej było z młodzieżą, wielu wątpiło w powodzenie klubu młodzieżowego w parafii. Efekty przyniosła metoda „kropla drąży skałę”: jedna osoba przyciągała kolejną, mówiąc „przyjdź, jest fajnie”.

Młodzież przekonywała się do nas powoli – przyznaje ks. Jacek Socha. – Wyczuwali, na ile mogą być sobą, czy to miejsce jest przyjazne, czy daje im poczucie bezpieczeństwa. I okazało się, że to nie jest siara chodzić do klubu przy kościele. Miejsce jest ważne, przestrzeń w której młodzi ludzie przebywają jest ważna, ale najważniejsze są relacje. Gdy młodzi wyczują, że wychowawca jest dla nich kimś ważnym i dobrym, to jego obecność przyciąga. Teraz wręcz nie jesteśmy w stanie przyjąć wszystkich chętnych. A dorośli dziś absolwenci klubu młodzieżowego lubią do nas przyjść i opowiedzieć co u nich słychać. To sukces i satysfakcja widzieć, jak młodzi ludzie się rozwijają. Dzięki temu, czego ich uczymy, łatwiej im odnaleźć się w życiu.

W klubie dla młodzieży działają dwie grupy: młodsza i starsza, dzięki czemu niektórzy z czasem przechodzą z jednej do drugiej. Spędzają w stowarzyszeniu wiele lat; granicą jest pełnoletność.

Z czasem okazało się, że aby skutecznie wspierać dzieci i młodzież, trzeba pracować z całą rodziną. I tak powstał Klub Rodzica. Zaczęło się od nawiązywania relacji z rodzicami, którzy odprowadzali dzieci do świetlicy; niezobowiązujące spotkania przy kawie i herbacie stały się dobrą bazą do wspólnego działania. W czerwcu Klub Rodzica zorganizował charytatywny festyn – kolejne z wielu przygotowanych razem wydarzeń.

To bardzo dobre widzieć, jak odkrywają w sobie nieuświadomione do tej pory umiejętności, jak doświadczają wspólnoty z innymi – zauważa ks. Jacek Socha.

Ksiądz Jacek Socha/fot. Dawid Linkowski

Z rodzicami w klubie pracuje Anna Matłosz. Większość osób to mamy, ale przychodzą też ojcowie. Razem wyjeżdżają na warsztaty, rekolekcje, realizują wspólne aktywności na miejscu nabywając dzięki temu nowych umiejętności i kompetencji.

Klub seniora, który prowadzi Małgorzata Chojnowska, spotyka się w każdą środę. Zjawiają się goście – prelegenci mówiący na interesujące seniorów tematy, jak zdrowie czy historia. Są też wycieczki. Przeważnie jednodniowe, ale we wrześniu czeka ich wyjazd na kilka dni do Poronina w Tatrach.

Klub seniora liczy około 40 regularnych uczestników, do świetlicy i Klubu przychodzi około 50 dzieci i młodzieży, w klubie rodzica jest około 20 osób.

Gdy spotykamy się na Wigilii zaczyna brakować miejsca. Bardzo się z tego cieszę. – uśmiecha się ksiądz proboszcz. – Przychodzą całe rodziny, jest nas ponad setka. To, że mogą usiąść razem przy stole, okazało się czymś niezwykle ważnym. Wiele rodzin nie ma doświadczenia bycia razem i tego też się uczymy.

Od pewnego czasu bardzo ważne jest dla księdza rozwijanie działalności grup wsparcia. Dziś przy parafii działają dwie grupy anonimowych narkomanów, dwie grupy anonimowych alkoholików i jedna anonimowych depresantów. – To potężna praca – podkreśla ksiądz Jacek Socha. – To, co się dzieje podczas mityngów, jest bardzo prawdziwe. W grupach wsparcia bardzo często są osoby spoza Chyloni, osobom uzależnionym dużo łatwiej uczestniczyć w takich spotkaniach w innej dzielnicy niż ta, w której mieszkają. Jestem członkiem Gminnej Komisji Przeciwdziałania Problemom Alkoholowym: propagowanie grup pomocowych widzę jako swoją część pracy w niej. Parafia jest naturalnym środowiskiem, w którym to się może dziać. Mamy dobre warunki lokalowe. Być może grupy się rozwiną. Myślę o grupie wsparcia dla DDA lub Al-Anon, bo w okolicy takich nie ma.

I wreszcie: Spółdzielnia Socjalna „Dobre Miejsce”, najnowszy projekt stowarzyszenia i parafii. – To też naturalna kolej rzeczy: zastanawialiśmy się jak pomóc niektórym naszym rodzicom w zdobywaniu pracy – i tak się narodził projekt kulinarnej spółdzielni socjalnej – mówi ksiądz. – Zaczęliśmy od kupienia foodtracka, który służy nam do dziś, choć potrzebuje dużego remontu. Nastawiliśmy się na produkcję kuchni cateringowej. Dostaliśmy duże finansowe wsparcie od Lions Clubu. Pomógł nam wyremontować piwnicę pod plebanią, dzięki czemu stała się profesjonalną kuchnią. Przygotowujemy catering na zamówienie, wkrótce foodtruck stanie blisko bulwaru. W spółdzielni pracuje teraz pięć osób. Jest jednak plan zatrudnienia kolejnych, bo czeka nas więcej pracy.

W środy spółdzielnia gotuje zupę dla potrzebujących (to m.in. osoby w kryzysie bezdomności), wydawaną przy kościele. W soboty, gdy z Zupy Chylońskiej korzysta więcej osób, gotują ją (rotacyjnie) grupy wolontariuszy z parafii. – Dzięki temu mamy bezpośredni kontakt z osobami w kryzysach. Próbujemy z nimi trochę pracować; w lipcu po raz trzeci jedziemy z nimi na jednodniową pielgrzymkę autokarową – mówi ksiądz proboszcz. – Jest część religijna, ale też okazja do bycia razem, posłuchania tych osób i ich historii. To bardzo zmienia moją perspektywę.

Co jeszcze? Parafia przyjęła trzy panie – seniorki z Ukrainy, dwie z nich podjęły w domu parafialnym  prace użyteczne społecznie. Dla osób z Ukrainy, które mieszkają na Chyloni, zorganizowano w parafii kursy języka polskiego. Jest też, działający do dziś, magazyn z odzieżą dla osób w kryzysie uchodźczym.  

W Stowarzyszeniu św. Mikołaja są zawodowi, świetni wychowawcy, ale ks. Jacek przyznaje, że gdyby nie wolontariusze ciężko byłoby sobie wyobrazić działalność na taką skalę. Zgłaszają się sami: przychodzą i deklarują, że chcą coś robić. Czasami panie, już babcie dla swoich wnuków, pomagają odrabiać lekcje. Jedno z pierwszych przedsięwzięć Stowarzyszenie nazwało „Drzewa łączą pokolenia”. Szukano miejsca, w którym uczestnicy zajęć mogliby spędzać czas na świeżym powietrzu. Zaadaptowano ogród za plebanią: projekt przygotowali razem seniorzy i dzieci.

W parafii św. Mikołaja pracuje sześciu księży. Wśród nich jest poprzedni proboszcz – ksiądz Ludwik. – Zawsze mówię, że wszedłem do jadącego pociągu; zastałem tę parafię całkiem zaangażowaną – podkreśla ks. Jacek Socha. – Ksiądz Ludwik też angażował mieszkańców, miał pomysł na parafię wspólnotową. Zaczynał w roku 1983, w trudnym czasie i w nie najłatwiejszych warunkach: mały kościółek, wielkie osiedle, stara plebania. Ale z czasem stworzył warunki komfortowe do tego, żeby możliwa była działalność na skalę taką, jak dziś.

„Prawą ręką” księdza proboszcza w pracy z młodzieżą jest ksiądz Grzegorz. Parafia realizuje projekt nowego bycia z młodymi ludźmi w kościele; bo jak mówi ksiądz proboszcz dziś jest kryzys młodzieży w Kościele. W Chyloni do formacyjnej pracy z młodymi ludźmi zaangażowani są dorośli, małżeństwa ze wspólnot, które przyjmują „pod swoje skrzydła” ośmioro młodych, przygotowujących się do Bierzmowania.

Wszystko to, co dla mieszkańców Chyloni robi parafia i Stowarzyszenie św. Mikołaja Biskupa doskonale komponuje się z działaniami rewitalizacyjnymi prowadzonymi tu od ponad dekady przez gdyński samorząd.

Ksiądz Socha: – Pamiętam, że na pierwszy festyn, który zrobiliśmy jako stowarzyszenie w 2010 roku, ktoś z Urzędu Miasta przyniósł tablice, na których był projekt tego, jak zmieni się osiedle. Przyglądaliśmy się, trochę nie wierzyliśmy… Z naszymi działaniami wpisaliśmy się w projekt rewitalizacji społecznej. Zmiany w przestrzeni i praca z mieszkańcami muszą iść równolegle, tylko wtedy mają sens.

Równie ważna jest tu współpraca: ze szkołami, z Radą Dzielnicy, z mieszkańcami. – Życzę sobie ciągłego spotykania ludzi, którzy mają zapał do tego, by coś robić. Bardzo mnie podnosi na duchu,  gdy spotykam ludzi,  którzy czegoś chcą, a ja mogę to z nimi robić – przyznaje ks. Jacek. – To dla mnie bardzo wzmacniające: spotykać ludzi z szerokimi horyzontami, którzy czegoś mnie nauczą. Czasami żartując mówię, że jestem od tego, żeby „otwierać drzwi”. Nie muszę wszystkiego sam wymyślić, nie chcę kontrolować. Uczę się, by tego nie robić i gdy widzę, że ta metoda się sprawdza lubię zostawić miejsce komuś innemu: żeby działał, żeby był odpowiedzialny. Napawa mnie siłą i energią gdy widzę, że ktoś się realizuje. Takie zaufanie to ryzyko, bo nie raz się człowiek sparzy, ale wyciąga się naukę i idzie dalej. W gruncie rzeczy chodzi o to, „by przekazywać dobro dalej”.

Więcej o działalności Stowarzyszenia Świętego Mikołaja Biskupa na stronie https://bpmikolaj.pl/

Cykl „Twarze pomagania” powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

„Twarze pomagania”: coucb?

Co u Ciebie? Albo raczej: coucb? Pytanie, które może być zwykłą kurtuazją, ale może też być początkiem poważnej rozmowy z kimś, kto potrzebuje pomocy w trudniejszym życiowym momencie. Taką rozmowę młodzież może przeprowadzić np. na czacie dostępnym na stronie…. coucb.pl. Codziennie przez osiem godzin czekają tu psychologowie i studenci psychologii obsługujący internetowy komunikator. Nie oceniają i nie zadają zbędnych pytań. Rozumieją i pomagają w rozwiązaniu problemu. O tym, skąd pomysł na taką formę wsparcia mówią w dzisiejszym odcinku cyklu „Twarze Pomagania” pomysłodawcy i twórcy gdyńskiego czatu oraz infolinii coucb.pl.

Adrianna Janowicz i Sebastian Ogiejko/fot. Dawid Linkowski

W 2020 roku wśród gdyńskich uczniów przeprowadzono badanie. Z udzielonych przez młodych ludzi odpowiedzi wynikało, że – po pierwsze – choć słyszą od nauczyciela zapewnienia „możecie ze mną o wszystkim porozmawiać” nie czują wsparcia. Po drugie: uczniowie nie mają odwagi, żeby mówić w szkole o swoich problemach. I po trzecie: młodzież nie chce mówić o swoich kłopotach w domu, żeby nie obciążać nimi bliskich.

– To był czas pandemii, pierwszego lockdownu i zdalnego nauczania – zaznacza Adrianna Janowicz, p.o. kierownik Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Gdyni, psycholog z 10-letnim stażem. – Duża samotność, niewiele wsparcia. Dzieci i młodzież zostali w domach. Nierzadko okazywało się, że dorośli nie wiedzieli, co tak naprawdę dzieje się w ich rodzinach. Nie było wątpliwości, że trzeba jak najszybciej szukać skutecznego sposobu dotarcia do młodych ludzi, bo nierozwiązane problemy będą narastać i sytuacja z trudnej zamieni się w kryzysową. Zadanie trafiło do Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni, zajmującego się wsparciem dzieci i rodzin w prawidłowym funkcjonowaniu.

– Przez dobrych kilka godzin rozmowy rozważaliśmy z Przemysławem Lebiedzińskim, dyrektorem ZPS, różne możliwości – wspomina Sebastian Ogiejko, zastępca dyrektora Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni, psycholog z ośmioletnim stażem w gdyńskim systemie pomocy społecznej. – Aż pomyślałem o czacie. Przyszło mi do głowy, że jeśli młody człowiek miałby z domu rozmawiać z kimś o swoich problemach, a nie ma własnego pokoju, to jest kłopot. Bo jak tu zbudować jakąkolwiek intymność? Tymczasem czat umożliwia komunikowanie się ze specjalistami w zasadzie w każdych warunkach; niezależnie od tego czy ktoś jest w tym samym pokoju co rodzice, w autobusie czy jakimkolwiek innym miejscu. Może napisać i przynajmniej mieć poczucie, że ktoś to przeczytał.

– Żeby trafić do młodych ludzi potrzebny był kontent i logo, które ich przekonają – podkreśla Przemysław Lebiedziński, dyrektor Zespołu Placówek Specjalistycznych. – Mieliśmy kilka propozycji logotypu, przeprowadziliśmy wśród młodzieży małe badanie i młodzież wskazała to, co jej najbardziej pasuje. Było dla nas ważne, żeby dać młodym ludziom coś, co wybrali oni, a nie dorośli. Stronę coucb.pl zbudowała firma współpracująca pro bono z Wydziałem Edukacji Urzędu Miasta.

Czat i infolinia coucb?

Pod koniec grudnia 2020 roku do realizowanego w Gdyni programu stażowego zrekrutowano 18 osób chętnych do tworzenia i późniejszej pracy na czacie, a w połowie stycznia osoby, które przeprowadziły dla nich szkolenia.

– Tak, to był maraton, ale było też cudownie patrzeć jak młodsze osoby, które dopiero zaczynają swój staż i starsze, które oddają im wiedzę, doświadczenie i serce, razem budują fundament do działania czatu i telefonu – mówi Adrianna Janowicz. – Lubię tę pracę, lubię tu być. Ten kawałek misyjności, praca z ideą pomagania jest dla mnie niesamowicie ważna. Staram się zarazić tym innych.

Czat na stronie coucb.pl wystartował 8 marca 2021 – i już ten pierwszy dzień pokazał, jak bardzo był potrzebny. Od marca tego roku czat działa siedem dni w tygodniu w godz. 12-20. Podczas każdego dyżuru prowadzonych jest kilka rozmów. W ubiegłym roku przeprowadzono 1615 czatów, w tym, jak dotąd, 929. Obecnie średnia miesięczna liczba rozmów to około 180. Oprócz czatu młodzież ma też do swojej dyspozycji telefon 585 00 88 85.

– Zawsze staramy się poznać rozmówcę ale pamiętamy, że musimy zachować pewną dozę anonimowości. Najczęściej pytamy o wiek by wiedzieć, jak poprowadzić rozmowę, jakie rozwiązania podpowiedzieć. Ale zawsze to są po prostu rozmowy – nie prowadzimy wywiadów, nie przekonujemy i do niczego nie namawiamy – podkreśla Adrianna Janowicz. – Uczymy naszych stażystów, by byli jak najbardziej otwarci, słuchający, empatyczni i wspierający. Trzeba też być bardzo wyczulonym na to, by nie patrzeć na rozmówców przez pryzmat dorosłego, tylko na nowo odkrywać w sobie pokłady nastoletniości i przyjąć perspektywę młodzieży. To się sprawdza. Są osoby które do nas wracają albo z innymi problemami – bo skoro udało się na czacie przepracować jeden problem to może spróbujmy jeszcze raz – albo z informacjami zwrotnymi: że skorzystały z naszej rady, były w poleconym przez nas miejscu, okazało się że nie jest źle, że bardzo nam dziękują. Co ciekawe, na czacie coucb.pl piszą osoby z całej w zasadzie Polski. Miejsce zamieszkania nie ma znaczenia, ważne żeby znaleźć właściwe rozwiązanie – także w innych miastach.

– Stażyści dobrze rozumieją młodzież, która do nas pisze. To takie porozumienie pokoleniowe, nikt nikogo nie udaje – zauważa Sebastian Ogiejko. – Ale trzeba też pamiętać, że rozmowa na czacie jest znacznie trudniejsza niż interwencja w ośrodku. Gdy pracujemy z młodzieżą „na żywo” mamy bardzo dużo komunikatów pozawerbalnych: spuszczenie wzroku, rumieniec, zaplatanie placów. Na czacie tego wszystkiego nie można zaobserwować. To wybitnie trudne wyzwanie: zbudować zaufanie, żeby dzieciaki wiedziały, że jest ktoś kto się nimi interesuje.

Na czacie pracują osoby, które są przynajmniej studentami trzeciego roku psychologii i mają już teoretyczną podstawę do takich rozmów. Zespół coucb tworzy 18 stażystów i dwóch opiekunów merytorycznych. Każdy dyżur trwa cztery godziny – i każdy jest bardzo obciążający. Dlatego regularnie odbywają się grupowe superwizje. Chodzi o to, by nikt nie poczuł, że jest sam. Przeciwnie: ma za sobą zespół i jego wsparcie, może poddawać pod dyskusję swoje działania, uczyć się od innych, „odwentylować się” i zyskać poczucie, że jest się wystarczająco dobrym pomagaczem. Dla studentów to pierwsze tego typu doświadczenie: bardzo ważne, bo kształtuje postawę w przyszłych zawodach pomocowych.

Adrianna Janowicz i Sebastian Ogiejko/fot. Dawid Linkowski

Adrianna Janowicz i cały zespół coucb zajmują się też promocją czatu. Do dzieci i młodzieży trafiają głównie poprzez media społecznościowe – treści na facebooku i na Instagramie są zarówno informacyjne, jak i angażujące, zmuszające do refleksji czy zachęcające do działania. Sebastian Ogiejko: – O sile czatu stanowi jego niezależność, bo nie działa pod żadnym szyldem, jest tworem sam w sobie. Jest modny w dobrym tego słowa znaczeniu: ma swoje media społecznościowe, spójne wizualnie i bezpieczne. Mam bardzo dużą satysfakcję, że udało się uruchomić czat i że tak dobrze działa. Nie aż tak często się zdarza, że coś, co wymyślamy zaczyna się dziać.

Cykl „Twarze pomagania” powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

Twarze Pomagania: www.gdyniawspiera.pl

Gdy powstawała pięć lat temu, była pierwsza w Polsce – i wciąż jest unikatowa. Strona gdyniawspiera.pl to gdyńska baza miejsc, w których bezpłatnego wsparcia specjalistów mogą szukać osoby w kryzysach. To baza inna niż wszystkie, bo odwraca porządek wyszukiwania: użytkownik rozpoczyna od ogólnego określenia trapiącego go problemu, by – doprecyzowując na kolejnych podstronach – trafić na dane kontaktowe miejsca, w którym może uzyskać pomoc. – To rozwiązanie przyszło mi do głowy po latach pracy w systemie pomocy społecznej – mówi w dzisiejszej odsłonie cyklu „Twarze Pomagania” Przemysław Lebiedziński, dyrektor Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni.

Od lewej: Przemysław Lebiedziński i Michał Urbanowicz // fot. Dawid Linkowski, Sebastian Ogiejko

Szukam pomocy.
Chcę pomagać.
Chcę oddać.
Wsparcie uchodźców z Ukrainy.

Cztery tablice, które widzimy po wejściu na stronę gdyniawspiera.pl. Wybieramy tę odpowiadającą naszej potrzebie. I pojawiają się zagadnienia szczegółowe. Wybieramy właściwe. Kolejne szczegóły i kolejny wybór. Aż wreszcie: dane kontaktowe miejsca, w którym możemy szukać konkretnej pomocy w rozwiązaniu naszego problemu. Co więcej, wszystko bezpłatnie, bez logowania, w pełni anonimowo i przez całą dobę.

– Przez lata pracy w pomocy społecznej – a w tym roku mija 20 lat – zauważyłem, że często ludzie szukający wsparcia albo są w różnych instytucjach kierowani w złe miejsca, albo sami błędnie zakładają potrzebę konsultacji z danym specjalistą. Pomyślałem więc, że może ktoś, kto ma problem, powinien mieć możliwość by najpierw powiedzieć co mu doskwiera i dzięki temu trafić do miejsca, w którym specjaliści zajmą się tym problemem i zastanowią co zrobić, by w przyszłości nie doskwierało – mówi Przemysław Lebiedziński, pomysłodawca bazy gdyniawspiera.pl, dyrektor Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni. – Rzadko ktoś, kto szuka pomocy, wpisuje w wyszukiwarkę: „Zespół Placówek Specjalistycznych”. Częściej jest to „terapia” czy „psycholog dla dziecka” i  bardzo często nie znajduje najbardziej odpowiedniego miejsca. Dlatego gdy układałem sobie w głowie interfejs strony wiedziałem, że kluczowe tu będzie określenie problemu. Pomysłem podzieliłem się z wiceprezydentem Michałem Guciem. Dostałem zielone światło. Zaczęły się prace.

Przemysław Lebiedziński // fot Dawid Linkowski

A zaczęły się od… narysowania na kartce papieru makiety strony: układu kafelków, które będą ją tworzyć. Każdy (dziś to wspomniane wyżej cztery obszary) prowadzi do następnego, bardziej szczegółowego, by na końcu kilkustopniowego wyszukiwania użytkownik otrzymał informację np. o grupie wsparcia dla osób z określonym problemem: kto ją prowadzi, kiedy odbywają się spotkania, kto może w nich uczestniczyć. Co ważne, od początku założono maksymalnie prostą szatę graficzną: taką, która będzie czytelna dla każdego użytkownika – także w kryzysie czy z niepełnoprawnością.

W skład zespołu merytorycznego, który pracował nad nową stroną, weszli Beata Nawrocka (dziś dyrektorka Konsulatu Kultury, wówczas radna miasta i pełnomocniczka Gdyni prezydenta ds. rodziny), Jarosław Józefczyk – zastępca dyrektora MOPS, Dorota Kociak, zastępczyni dyrektora ZPS i Maciej Dębski, socjolog współpracujący z MOPS. Gdy gotowy był już interfejs, gdy określono nazwy konkretnych obszarów tematycznych o konsultacje zostali poproszeni liderzy poszczególnych bloków (m.in. praca, niepełnosprawność, uzależnienia). Chodziło o to, by w funkcjonalności strony uwzględnić też ich perspektywę.

Strona główna gdyniawspiera.pl

Bo gdyniawspiera to dla gdyńskich pomagaczy kompendium wiedzy o innych podmiotach tworzących system, ich ofercie i możliwościach współpracy. Dzięki łatwemu dostępowi do tych informacji można szybko zaproponować szeroką pomoc.

Uruchomiona w lutym 2017 roku strona łączy specjalistów z różnych dziedzin, a osoba korzystająca z serwisu sama decyduje, czy i z którym z nich się skontaktuje. Między użytkownikiem a instytucją lub organizacją, które mogą pomóc, nie ma pośredników czy doradców.

W momencie startu na stronie można było znaleźć informacje o ofercie 75 koalicjantów. Dziś jest ich 212, a zadań: ponad 300. Kluczem do sukcesu strony jest partnerstwo. Wśród partnerów serwisu są zarówno duże instytucje publiczne, takie jak Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, Ośrodek Profilaktyki i Terapii Uzależnień, Powiatowy Urząd Pracy, policja lub Zespół Placówek Specjalistycznych, jak i małe organizacje pozarządowe, świadczące pomoc bardzo potrzebną pewnym grupom osób.

– Budując bazę adresów jako pierwszych zaprosiliśmy do niej tych, którzy są najbliżej nas w miejskiej koalicji pomocowej. Pracując w obszarze wsparcia dziecka i rodziny najbliżej miałem do MOPS, OPITU, kuratorów. Z czasem oni zapraszali swoich koalicjantów. Działaliśmy na zasadzie efektu kuli śnieżnej. Dziś w bazie są oferty wsparcia nie tylko dla dzieci, ale też seniorów, osób z niepełnosprawnościami, szukających pracy – mówi Przemysław Lebiedziński. – Od początku jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że liczba miejsc oraz zadań jest w mieście ograniczona i że w pewnym momencie osiągniemy możliwe dla nas maksimum. Dziś bardziej dbamy o to, by między naszymi koalicjantami sprawnie przepływały informacje, by baza była stale aktualizowana, by reagować na bieżąco.

Bardzo ważną funkcjonalnością strony jest komunikator wewnętrzny. Każdy profesjonalista ma w serwisie swoje konto, dzięki któremu może napisać bezpośrednio – w sposób szyfrowany i bezpieczny – do innych zalogowanych profesjonalistów i tak uzyskać informacje potrzebne sobie czy osobie, która potrzebuje wsparcia.

Stronę zaprojektowano tak, by możliwe było łatwe wprowadzenie dodatkowych zadań i dodatkowych tablice; praktycznie w kilka minut.

– Skorzystaliśmy z tej możliwości w pandemii, gdy na stronie pojawiła się tablica odsyłająca do podstrony z ważnymi informacjami np. dla osób skierowanych na kwarantannę – przypomina Michał Urbanowicz, zastępca dyrektora Zespołu Placówek Specjalistycznych w Gdyni, który wraz z Przemysławem Lebiedzińskim czuwa dziś nad prawidłowym funkcjonowanie strony gdyniawspiera.pl. – Gdy rozpoczął się kryzys uchodźczy związany z wojną w Ukrainie na stronie pojawiła się rozbudowana sekcja dotycząca wsparcia uchodźców z Ukrainy: zarówno dla tych, którzy potrzebują pomocy jak o tych, którzy chcą im pomóc.

Michał Urbanowicz, zastępca dyrektora Zespołu Placówek Specjalistycznych // fot. Sebastian Ogiejko

Zresztą, informacje dla osób które chcą pomóc innym znajdują się na stronie od samego początku. Informacje o programach stażowych czy wolontariacie można znaleźć w sekcji „chcę pomóc”.

Dostęp do bazy gdyniawspiera.pl jest łatwy zarówno z komputera, jak i ze smartfona. Korzystający z niej za pomocą telefonu mają do dyspozycji nawigację GPS – przy wizytówce każdej placówki oferującej pomoc umieszczona jest mapa. Baza jest też zintegrowana z miejską aplikacją: dostęp ma do niej każdy, kto zainstalował w telefonie aplikację Gdynia.

Gdyniawspiera.pl budzi zainteresowanie specjalistów z innych miast w Polsce.

– Trafiają do nas pytania o to jak zbudować taki system, jaki jest koszt jego uruchomienia, a później – utrzymania, jak duży zespół pracuje nad serwisem – przyznaje Michał Urbanowicz. – Chętnie dzielimy się tą wiedzą ale też zdajemy sobie sprawę, że im większe miasto, tym trudniej zbudować bazę taką, jak nasza gdyńska.

Przemysław Lebiedziński deklaruje, że know-how strony zostanie przekazany każdemu chętnemu do stworzenia swojej, lokalnej wersji.

Michał Urbanowicz w instytucjach pomocowych pracuje od 15 lat. Dziś mówi tak:

– Nie było wcześniej takiego pomysłu jak gdyniawspiera.pl i nie wiem, czy byłbym w stanie wymyśleć prostszą metodę dotarcia do mieszkańców – potencjalnych zainteresowanych i naszych koalicjantów. Kiedyś myśleliśmy, że sprawdzają się kampanie ulotkowe i strony internetowe poświęconej działalności konkretnej placówki. Dziś wiemy, że nie do końca. Baza gdyniawspiera.pl spina wszystkie informacje o gdyńskiej pomocy społecznej. Ostateczny sukces projekt odniesie wtedy, gdy – tak jak Przemek napisał w naszej pierwszej ulotce -„ta ulotka już nie będzie potrzebna”. Chcemy doprowadzić do sytuacji, w której wszyscy zajmujący się w Gdyni pomaganiem będą ze strony korzystać i będą się przez nią komunikować.

Cykl „Twarze pomagania” powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

Jedna z podstron serwisu gdyniawspiera.pl
Jedna z podstron serwisu gdyniawspiera.pl

Twarze Pomagania: streetworkerzy MOPS

Od dziesięciu lat każdego dnia Grzegorz Dziedzic i Maciej Kruszyński, streetworkerzy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Gdyni, docierają do osób, które z różnych powodów zmagają się z kryzysem bezdomności ulicznej. Zabezpieczają ich podstawowe potrzeby, pomagają w uregulowaniu spraw urzędowych, namawiają do podjęcia próby zmiany życia. I choć często odbijają się od ściany niechęci, bez wahania mówią: – Ta praca ma sens. Ratujemy życie.

Od lewej: Maciej Kruszyński, Grzegorz Dziedzic // fot. Dawid Linkowski

Grzegorz Dziedzic w gdyńskim MOPS pracuje od roku 2012, Maciej Kruszyński: od 2013. Są jak ogień i woda – i sami to przyznają.

Grzegorz: – Myślę, że dobrze nas opisuje to, że gdy wchodzimy na działki ja naciskam na klamkę, żeby otworzyć furtkę, a Maciek skacze przez płot.

Maciej: – Grzegorz jest spokojny, ja jestem adrenalinowcem.

W pracy na ulicy z osobami w kryzysie bezdomności czasem potrzeba szybkiego działania, a czasem chłodnej analizy, więc różnica charakterów gdyńskich streetworkerów dobrze się tu sprawdza. A po dekadzie wspólnej pracy stworzyli swój własny system działania: dziś różny od tego, który mieli na początku, bazujący na wspólnych doświadczeniach, kompetencjach i zaufaniu.

Zaczynali od codziennego przemierzania Gdyni i monitorowania miejsc niemieszkalnych, w których mogły przebywać osoby w kryzysie bezdomności. W duecie poznawali miasto i ludzi, do których docierali. Byli dla siebie wsparciem i asekuracją.

– Nie ma co kryć: chodzenie po pustostanach do najprostszych rzeczy nie należy, trzeba na siebie uważać – mówi Maciej.

Maciej Kruszyński // fot. Dawid Linkowski

Przez lata zmienił się jednak system wsparcia osób w kryzysie bezdomności ulicznej: ze streetworkerami ściśle współpracują dziś m.in. pracownicy socjalni. Każda osoba przebywająca na ulicy (ich liczbę w Gdyni szacuje się na 40 – 50) ma swojego opiekuna, do którego może się zwrócić gdy trzeba wyrobić ubezpieczenie, otrzymać interwencyjną paczkę żywnościową czy wziąć kąpiel w noclegowni. Streetworking stał się ważną częścią działań gdyńskiej koalicji tworzonej m.in. przez MOPS i służby mundurowe, jak policja i straż miejska. Od ponad dwóch lat Centrum Reintegracji i Interwencji Mieszkaniowej MOPS, w którym pracują streetworkerzy, współpracuje z Poszukiwawczym Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym.

A sami streetworkerzy po pierwsze się rozdzielili, po drugie wyspecjalizowali: Maciej w ratownictwie (jest wykwalifikowanym ratownikiem) Grzegorz w psychoterapii uzależnień (rozpoczął certyfikację w psychoterapii ogólnej).

Jedno się nie zmieniło: swój dzień pracy spędzają w 90 proc. w terenie. W Centrum Reintegracji i Interwencji Mieszkaniowej MOPS dzielą pokój i… komputer. Przygotowują notatki z interwencji, uzupełniają dane na interaktywnej mapie miejsc niemieszkalnych, aktualizują informacje o osobach, do których w danym dniu dotarli. W poniedziałki Grzegorz wyrusza na patrole z pracownikiem socjalnym, strażą miejską lub policją, w czwartki Maciej z ekipą POPR jako „Gdyńscy ratownicy dla ulicy”.

Przez lata pracy „na streetcie” Grzegorz i Maciej doskonale poznali Gdynię, zidentyfikowali miejsca niemieszkalne i regularnie do nich wracają.

Grzegorz Dziedzic // fot. Dawid Linkowski

– Intensywność dnia pracy streetworkera zależy od pory roku – zauważa Grzegorz Dziedzic. – Zimą nasze działania dotyczą głównie osób, którym może grozić wyziębienie czy wręcz zamarznięcie. Staramy się umieszczać je w bezpiecznych miejscach choć na jeden dzień. Bywa, że po tym dniu wracają w swoje miejsca, ale my wracamy za nimi. Zimą ze strażą miejską i policją patrolujemy też miasto nocą. Lato to z kolei okres bardziej interwencyjny. Po pierwsze dlatego, że do Gdyni przyjeżdża dużo osób z całej Polski. Po drugie: nadużywanie alkoholu – a wiele osób w kryzysie bezdomności jest uzależnionych – plus wysokie temperatury sprawiają kłopoty medyczne. Latem mogę też poświęcić więcej czasu na rozmowy: na nawiązanie kontaktu, na motywowanie do podjęcia leczenia uzależnienia.

Maciej dodaje, że zimą z oczywistych powodów streetworkerzy bardziej zdecydowanie namawiają na skorzystanie z placówki.

Grzegorz Dziedzic podczas badania socjodemograficznego osób w kryzysie bezdomności w roku 2017 // arch. Laboratorium Innowacji Społecznych

– Pracując na ulicy widzę rzeczy z zupełnie innej perspektywy, widzę skrajne reakcje – mówi. – Jedni przeganiają osoby bezdomne z pergoli śmietnikowych, bo wiedzą że tak trzeba robić żeby zmotywować do zmiany, a inni przynoszą do tej pergoli ciepły obiad i zrobione na drutach skarpety. I co my powinniśmy w takiej sytuacji zrobić?

Grzegorz: – To jest ten odwieczny dylemat: profesjonalizm czy spontaniczne pomaganie? Moim zdaniem najlepsze jest podejście indywidualne. Są osoby o których wiemy, że tak czy inaczej będą przebywać w miejscach niemieszkalnych. W ich przypadku założenie, że jeśli nie dostarczymy im niczego, co by ułatwiło przebywanie np. w altance sprawi że oni tę altankę opuszczą, niczego nie zmieni.

Grzegorz przyznaje, że bycie streetworkerem niesie za sobą wiele trudów i ograniczeń. Osoby przebywające na ulicy nie do końca są zainteresowane korzystaniem z oferty wyjścia z bezdomności, jaka czeka na nie w Gdyni.

– A ja życzyłbym sobie, żeby poszły za naszymi radami i zmieniły swoje życie – przyznaje. – Można zacząć od skorzystania z noclegu czy naszych drobnych usług, jak wzięcie kąpieli. Gdy ktoś odmawia przyjęcia pomocy i tak do niego wracamy. Z osobami, które znamy, kontaktujemy się miesięcznie około 130 razy, kilkanaście razy odwiedzamy te, które są dla nas nowe, podejmujemy 5-10 interwencji. Na tym polega nasza praca: to, że ktoś mówi nam „nie” nie zwalnia nas z obowiązku kontynuowania kontaktu. Wracamy tak często, że niektórzy mają nas dosyć. Dzięki naszej pracy we wspólnych patrolach w najbardziej newralgicznych miejscach częściej pojawiają się służby.

– Wracamy na miejsce do skutku, aż spotkamy osobę o której dostajemy sygnał – i czasami udaje się przewieźć ją do noclegowni, w bezpieczne miejsce – mówi Maciej. – Ale bywa i tak, że spotykam na ulicy osoby wyziębione, zapraszam do nas, do CRiIM na ciepłą zupę. Przychodzą do miejsca, w którym mogą uzyskać faktyczną pomoc, a wychodzą gdy tylko zjedzą.

Maciej Kruszewski podczas dyżuru „Ratownicy dla ulicy” pełnionego z Poszukiwawczym Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym. Rok 2020 // ach. Laboratorium Innowacji Społecznych

Grzegorz i Maciej znają z imienia i nazwiska osoby żyjące „na streetcie”, znają ich historie. Oczywiście najbardziej cieszą te, które znalazły dobre rozwiązanie: ktoś zdecydował się na udział w projekcie Utrecht i od nowa uczy się życia „na swoim”, ktoś skorzystał ze schroniska, kogoś umieszczono w Domu Pomocy Społecznej czy ośrodku leczenia uzależnień.  

Obaj mówią, że pracują jako streetworkerzy, bo bezdomność uliczna zawsze ich jakoś dotykała i po prostu chcą pomóc.

– Może chodzi o adrenalinę, która się pojawia gdy pomagamy, zwłaszcza w trudnych warunkach? – pyta Maciej. I dodaje: – Czasami jesteśmy w takich miejscach, że zastanawiam się: kto by tam dotarł? Nie chodzi o Grzegorza czy o mnie. Chodzi o to, że gdyby nie było streetworkerów, jednostki takiej jak nasze Centrum kto by wiedział o tym człowieku? Że on tam jest?

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

Seminarium w UrbanLab Gdynia

UrbanLab Gdynia gościł u siebie naukowców, badaczy i ekspertów, którzy podczas seminarium dyskutowali o kwestiach związanych z siecią zbiorowego zaopatrzenia w żywność oraz współpracy producentów z konsumentami.

Seminarium odbyło się w siedzibie UrbanLab Gdynia/źródło: universiteitleiden

Celem spotkania było zgromadzenie badaczy pracujących obecnie nad jakościowymi badaniami społecznymi, odnoszącymi się do kontekstu kulturowego i społecznego wymiaru zamówień żywności w Polsce, w tym m.in. współpracy producentów oraz konsumentów. Podczas wydarzenia starano się spojrzeć na tę kwestię z różnych perspektyw.

Nie zabrakło także rozmów o tym, w jaki sposób badania prowadzone w polskich kontekstach miejskich sytuują się wobec aktualnych debat akademickich na temat „alternatywnych sieci żywnościowych”, „suwerenności żywnościowej” i „sprawiedliwości żywnościowej”, a także o tym, w jaki sposób odmienność , złożoność i wyjątkowość polskiego kontekstu może przyczynić się do zmiany pozycji, czy nawet przedefiniowania niektórych pojęć debaty międzynarodowej.

W zorganizowanym w UrbanLab Gdynia spotkaniu udział wzięli: Cristina Grasseni (główna badaczka projektu „Food Citizens?”), Ola Gracjasz (doktorantka i członkini projektu), Agata Bachórz (Uniwersytet Gdański), członkini Rady Doradczej projektu, Aleksandra Bilewicz (Polska Akademia Nauk w Warszawie), Ewa Kopczyńska (Uniwersytet Jagielloński w Krakowie), Wojciech Goszczyński (Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu), Ruta Śpiewak (Polska Akademia Nauk w Warszawie), Renata Hryciuk (Uniwersytet Warszawski), Jaro Stacul i Jacek Kołtan (Europejskie Centrum Solidarności). Spotkanie otworzyła Joanna Krukowska (UrbanLab Gdynia).

Projekt „Food citizens? Collective food procurement in European cities: solidarity and diversity, skills and scale” otrzymał dofinansowanie z Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (ERC) w ramach programu Unii Europejskiej „Horyzont 2020” w zakresie badań naukowych i innowacji.

Więcej o projekcie „Horyzont 2020” można przeczytać tutaj: https://www.gdynia.pl/co-nowego,2774/gdynia-z-projektem-na-horyzoncie,558375

Więcej informacji o spotkaniu można znaleźć tutaj: https://www.universiteitleiden.nl/en/foodcitizens/news/producer-consumer-collaborations

Cykl „Twarze Pomagania”. Bezinteresowna pomoc ukraińskiej wolontariuszki

Hania Yakovliewa przyjechała do Polski z Ukrainy i przez rok wspierała pracę gdyńskiej Wymiennikowni/fot. Dawid Linkowski

Wsparcie, pomoc w nauce, dobre słowo, rzucony ukradkiem uśmiech, a czasem po prostu zwykła rozmowa – działania wśród i na rzecz młodzieży choć potrzebne, nie zawsze są łatwe. Szczególnie dla osoby, która dopiero uczy się naszego języka. Hania Yakovliewa podjęła to wyzwanie i przez rok wspierała pracę gdyńskiej Wymiennikowni.

– Mam nadzieję, że wystarczy mojego polskiego – śmieje się Hania, gdy rozpoczynamy rozmowę, a później… od razu przechodzi do rzeczy. – Zawsze chciałam podróżować, ale nie jako zwykły turysta. Wydaje mi się, że wyjeżdżając na tydzień czy dwa nie da się poznać danego kraju. A ja bardzo lubię żyć w nowych miejscach, wtapiać się w nie. I właśnie dlatego pojawiłam się tutaj.

Hania przyjechała do Polski w marcu ubiegłego roku jako wolontariuszka Europejskiego Korpusu Solidarności. W naszym kraju miała zostać przez rok.  – Europejski Korpus Solidarności to projekt, który skupia i zrzesza wolontariuszy, finansując wolontariat w całej Unii Europejskiej, przy czym wolontariusze nie muszą pochodzić z krajów UE – wyjaśnia nasza rozmówczyni.

Co ją przyciągnęło do Gdyni? – Moja pierwsza myśl o Gdyni? Chcę tu przyjechać, tu jest morze! – śmieje się Hania. – Urodziłam się w Ukrainie i szukałam miejsca, które będzie mi choć trochę przypominać rodzinne strony. Wydawało mi się, że tutaj to znajdę.

Hania przyjechała do Gdyni i bardzo chciała trafić do Wymiennikowni, Młodzieżowego Centrum Innowacji Społecznych i Designu, czyli przestrzeni tworzonej przez młodzież dla młodzieży działającej w ramach Laboratorium Innowacji Społecznych w Gdyni.

– Zależało mi na tym, żeby trafić w to miejsce, dlatego bardzo się ucieszyłam, że podczas rozmowy rekrutacyjnej oceniono mnie pozytywnie. Wymiennikownia była dla mnie bardzo atrakcyjna, bo spodobało mi się to, że jest to miejsce skierowane do młodzieży. Ma to związek z tym, że przed przyjazdem do Polski pracowałam albo z dorosłymi albo z dziećmi. Nigdy nie miałam natomiast okazji, aby popracować z młodymi ludźmi, więc uznałam, że to idealny moment na zebranie tego cennego doświadczenia.

I gdy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, pandemia pokrzyżowała plany wolontariuszki. – Pierwszą połowę roku spędziłam w Przystani Śmidowicza 49, miałam okazję pomóc w przygotowaniach do otwarcia tego miejsca. W połowie lipca udało mi się jednak trafić do Wymiennikowni – opisuje Hania i dodaje, że bardzo ucieszyła ją ta wiadomość. – Szybko polubiłam zespół. Musieliśmy przygotować się na wizyty młodzieży, więc pracy było sporo.

Hani udało się przejść pozytywnie rozmowę kwalifikacyjną i tak trafiła do Wymiennikowni/fot. Dawid Linkowski

–  Hania szybko zaadaptowała się w Wymiennikowni, to bardzo otwarta dziewczyna – mówi Martyna Winnicka, koordynatorka Wymiennikowni. – Pomagała nam w codziennej pracy, zaangażowała się także w informowanie o działalności naszego miejsca, a także włączyła się w tłumaczenie naszych komunikatów i postów, tak, byśmy mogli trafiać z naszą ofertą również do młodzieży, która nie mówi po polsku.

Pomimo napiętego grafiku Hania wyjaśnia, że wciąż czuła, że robi… za mało. – Postanowiłam podzielić się tym, co potrafię najlepiej, czyli dawaniem korepetycji z języka angielskiego!

Zapotrzebowanie na tego typu lekcje okazało się bardzo duże. – Zamieściliśmy informację o tym, że chciałabym udzielać darmowych lekcji języka angielskiego i niemal od razu ludzie zaczęli się odzywać – mówi i nie ukrywa, że ucieszyła ją tak duża frekwencja. – Od razu zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób to najlepiej zorganizować i uznałam, że chciałabym postawić na zajęcia indywidualne. Wydawało mi się, że to najlepszy sposób, aby każdy mógł się otworzyć, swobodnie rozmawiać i monitorować postępy. To się sprawdziło.

Hania podkreśla jednak, że nie tylko ona pomogła młodzieży, ale również oni jej. Nie liczyłam na to, że również otrzymam bezinteresowną pomoc. Moi studenci, którzy wiedzieli o tym, że kończę projekt w marcu tego roku, podrzucali mi informacje o ciekawej pracy, zachęcali, abym została w Polsce.

To jej się udało. Pomimo tego, że staż Hani w Wymiennikowni się skończył, została w Polsce i w Gdyni. – Znalazłam tu pracę i mieszkanie, ale wciąż nie mogę się rozstać z Wymiennikownią i z ludźmi, których tam poznałam. Pracuję w pełni zdalnie, więc dość często przychodzę do Wymiennikowni i stamtąd wykonuję swoje obowiązki. Kontakt z wszystkimi ludźmi, których tam spotykam, sprawia mi ogromną radość.

Na pomoc Hani mógł liczyć każdy, kto odwiedzał Wymiennikownię/fot. Dawid Linkowski

Hania wciąż angażuje się także w bezinteresowną pomoc. Nie zawiodła w jednym z najtrudniejszych momentów, który dla niej był szczególnie bolesny.

– Gdy w Ukrainie doszło do wojny, było mi bardzo ciężko. I mimo że minęło już sporo czasu, wciąż jest to dla mnie emocjonalny rollercoaster. Jednego dnia zastanawiam się, jak będzie wyglądać przyszłość, innego staram się być obojętna. To trudne.

Wolontariuszka od pierwszego dnia angażowała się w pomoc uchodźcom. – Byłam w Wymiennikowni i pełniłam rolę tłumacza, starałam się pomagać, rozmawiać, wspierać. Do dziś utrzymuję kontakt z częścią tych osób, które osiedliły się m.in. właśnie w Gdyni.

Hania podkreśla, że chociaż miała okazję pracować w różnych miejscach na świecie, to Gdynia przyciągnęła ją najbardziej. – Odwiedziłam kilka krajów, miałam okazję być także wolontariuszką m.in. w Chinach, ale to tutaj czuję się wyjątkowo dobrze – wyjaśnia i dodaje, że nie planuje dłuższej rozłąki z Wymiennikownią. – W końcu teraz to ja jestem tą młodzieżą, która może beztrosko spędzać tu czas – śmieje się.

Pomimo zakończonego stażu, Hania wciąż chętnie wraca do Wymiennikowni/fot. Dawid Linkowski

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności.

Twarze Pomagania: Teatr Gdynia Główna

Jacek Panek, Ida Bocian, Małgorzata Polakowska z Teatru Gdynia Główna // fot. Dawid Linkowski

Zawsze blisko tematów społecznych. Zawsze blisko widza, nawet jeśli do tego widza trzeba pojechać. Zawsze blisko tych, którzy potrzebują wzmocnienia: nauczycieli i medyków w pandemii, mieszkańców obszarów rewitalizacji chcących zwrócić uwagę na swoją sytuację czy młodzieży z rodzin imigranckich układających swoje życie w Gdyni. Za jeden z celów postawili sobie m.in. pobudzanie postaw aktywnych i prospołecznych oraz wyrównywanie szans, w szczególności w dostępie do kultury i edukacji. Dziś z cyklem „Twarze Pomagania” gościmy w Teatrze Gdynia Główna.

Gdy po Gdyni rozeszła się wieść, że w podziemiach stacji kolejowej Gdynia Główna będzie teatr, wielu kręciło z niedowierzaniem głowami: „Co? Teatr na dworcu? Tam w ogóle jest miejsce? Kto tam przyjdzie? Co oni tam będą robić?”.

Dziś, kilka lat później, mało kto wyobraża sobie dworzec bez artystów, bez ich energii i życia, które tchnęli w dawny schron przeciwlotniczy. Mało kto wyobraża sobie bez nich Gdynię, bo przestrzeń, którą teatr ma na dworcu, to baza, dzięki której artyści ze swoją sztuką i misją docierają do różnych miejsc w całym mieście, czyniąc z podwórek, dziedzińców i kolejowych bocznic teatralną scenę. Cel: zmusić widzów do refleksji, otworzyć im oczy, zachęcić do zmiany, pokazać nowe możliwości.

Twórczyniami Teatru Gdynia Głównia są Ida Bocian, aktorka, reżyserka, scenarzystka oraz Ewa Ignaczak, reżyserka teatralna. Wspólnie założyły Fundację Klinika Kultury.

Ida Bocian: – Teatr Gdynia Główna to Ewy i moja historia. Wiele lat temu zakładałam Stację Szamocin – teatr w małym miasteczku, na nieczynnej już stacji kolejowej. Szybko okazało się, że nie możemy tworzyć w oderwaniu od historii miasteczka i ludzi, którzy w nim mieszkają, w oderwaniu od ich trosk. Musieliśmy wejść w społeczność, rozpoznać ją i z nią pracować. Za Ewą z kolei stoi teatr alternatywny, poruszający tematy społeczne czy polityczne. Gdy powstawał Teatr Gdynia Główna bardzo zależało nam, by stał się miejscem, w którym nie tylko możemy wspólnie coś przeżyć, ale też coś porozważać. Nie chcemy robić spektakli, które dają odpowiedzi, zależy nam na unikaniu dydaktyzmu. Wolimy zadawać pytania i próbować na nie wspólnie z widzami odpowiadać. Od początku o Gdyni Głównej myśleliśmy jako o teatrze, z którym będziemy docierać w miejsca, w których teatru za dużo nie ma. Chcemy, żeby każde spotkanie prowokowało do refleksji.

Ewa Ignaczak: – Każdy z nas – aktorów, reżyserów, ma ogromne doświadczenie w teatrze społecznym. Wiemy, jaka jest siła teatru, ile dzięki niemu można zdziałać, jak wzmacniać pewne grupy społeczne, jak pokazywać to, co najtrudniejsze, czego czasami sami się boimy. Warunkiem jest ogromna empatia artystów i doświadczenie w tego typu pracy.

I tak powstał projekt „Gdynia ReAktywacja” – jeden z wielu realizowanych przez teatr w przestrzeni miejskiej. Działania artystyczne na gdyńskich obszarach rewitalizacji miały zaangażować mieszkańców w życie społeczności lokalnej, wzbudzić poczucie odpowiedzialności za swoje sąsiedztwo.

Gdynia ReAktywacja: spektakl na osiedlu Meksyk // fot. Aleksander Trafas

– Gdy w 2017 roku pojawialiśmy się na Wzgórzu Orlicz-Dreszera czy Meksyku wiele osób się dziwiło: zapraszacie nas na warsztaty teatralne, a tu potrzeba chodnika – wspomina Ida Bocian. – To, że w końcu ludzie się przed nami otwierają, opowiadają swoje historie które możemy wykorzystać w działaniach, biorą udział w spektaklach, zawdzięczamy naszej determinacji. Przez tych kilka lat na tyle wrośliśmy w Gdynię, że gdy gdzieś za długo się nie pojawiamy ludzie się o nas upominają. Gdy wróciliśmy na Meksyk z „Balladami Osiedlowymi” do reżysera Kuby Kornackiego ustawiła się kolejka chętnych, by opowiedzieć swoje historie.

Teatr społecznie zaangażowany, taki jakim jest Teatr Gdynia Główna, daje ludziom głos: mogą się wypowiedzieć i być wysłuchanymi przez innych, także tych, których dotykają podobne problemy. Tak było np. na rewitalizowanym Wzgórzu Orlicz-Dreszera, gdzie ze społecznością pracowali Małgorzata PolakowskaSalcia Hałas i Przemysław Jurewicz.

Teatr Forum z udziałem mieszkańców osiedla Pekin // fot. Aleksander Trafas

– Za tym tematem stała sprawa – mówi Małgorzata Polakowska, która mieszkańców Wzgórzu Orlicz -Dreszera zaangażowała w teatr forum. – Dla mnie teatr zaangażowany społecznie oznacza stawanie w obronie ludzi, ich praw. Tam to było bardzo wyraźne, mam wrażenie że mieliśmy do czynienia raczej z teatrem legislacyjnym: takim, który ma w zamierzeniu zmienić prawo dotyczące dzielnicy i społeczności. W czasie tej pracy bardzo się z mieszkańcami zaprzyjaźniliśmy, razem spędzaliśmy święta. Jesteśmy sobie wzajemnie wdzięczni – my im za to, że podzielili się swoim życiem i kawałkiem historii, oni nam za to, że nagłośniliśmy ich sprawę, staliśmy się sojusznikiem, zawalczyliśmy skutecznie. Może zbieg okoliczności, może sprawiła to obecność wiceprezydenta na widowni – ale coś się zmieniło.

Pandemia pokrzyżowała plany realizacji „Ballad Osiedlowych”, ale otworzyła teatr na zupełnie nowych odbiorców.

Od października ub. roku trwa „Akcja / Regeneracja”. To m.in. spektakl dla młodzieży o tym, jak radzić sobie w nowej, pandemicznej rzeczywistości oraz warsztaty wytchnieniowe, z których skorzystać mogą różne grupy społeczne, w tym medycy oraz młodzi mieszkańcy.

– Pracujemy różnymi metodami, np. z dziedziny pedagogiki teatru, które relaksują, poprawiają nastawienie, otwierają uczestników. Pomyśleliśmy, że moglibyśmy w ten sposób pracować z mocno doświadczonymi przez pandemię nauczycielami czy medykami, bo zdajemy sobie sprawę, że ta sytuacja bardzo ich dotknęła – mówi Ida Bocian. – Dlaczego nie dać im możliwości, by pobyli sami ze sobą w przyjaznej atmosferze? Dziś widzę, że to strzał w dziesiątkę. Uczestnicy bardzo sobie cenią, że przez te trzy godziny są ze sobą, z grupą, ale przede wszystkim są  dla siebie. To czas na refleksję, zatrzymanie się, wyciszenie. Radość uczestników sprawia nam dużo satysfakcji: mamy narzędzia które są potrzebne i efektywne. Chcemy te zajęcia kontynuować, póki nie widać końca pandemii.

Jednym z ostatnich przedsięwzięć Teatru Gdynia Główna jest projekt „nie/znajomi”: spektakl, który z jednej strony dotyka przeżywania pandemii przez młodzież, z drugiej: integracji kulturowej. To prawdziwe historie czworga uczniów SP nr 47 na Dąbrowie. Na scenie historie dzieci przedstawiają dorośli aktorzy. Wcześniej przez kilka miesięcy dzieci spotykały się w teatrze i pracowały metodą dramy, wykorzystywaną w leczeniu traum. Opiera się na pracy z ciałem, znajomość języka ma tu drugorzędne znaczenie. Dzieci, często osamotnione w nowym kraju, spędzały dużo czasu z aktorami. Ta wzajemna obecność sprawiła, że  zrodziła się między nimi więź, a dzieci otworzyły się i chciały podzielić swoimi historiami. Czasem naprawdę trudnymi.  

Dzieci z SP nr 47 i aktorzy: Ida Bocian, Jacek Panek, Małgorzata Polakowska // fot. Aneta Marczak

Jacek Panek gra Saszę: – Poznając jego historię dostrzegałem naprawdę niełatwe doświadczenia. Cały czas czułem odpowiedzialność za to, jak pokażę je na scenie, jak zareagują rówieśnicy. Wyzwaniem było dla mnie pierwsze spotkanie z Saszą. Po pierwszym spektaklu podszedł do mnie i powiedział, że było bardzo dobrze. Czuję, że jest między więź.

– Gdy patrzę na naszych bohaterów jestem przekonany że wzmocnienie, które dał im teatr i ten spektakl, na pewno rezonuje też na ich rodziców. Teatr daje siłę, uczy odpowiedzialności – zauważa Marek Kościółek, reżyser. – Takie wzmocnienie jest szczególnie ważne w obcym kraju. Podobnych wydarzeń powinno być jak najwięcej. Dzięki nim odkrywamy zwykłego człowieka, a jednocześnie zbliżamy się do tych „obcych”.

Jacek Panek: – To, co robimy przy okazji spektaklu „nie/znajomi” może mieć wpływ na sytuację rówieśniczą.

I ma. Jak przyznają Nini, Veronica i Tatiana – bohaterki „nie/znajomych”, po spektaklu wiele osób i rzeczy wokół nich zmienia się na lepsze.
Właśnie o to w działalności Teatru Gdynia Główna chodzi.

Wybrane projekty:
* Akcja/Regeneracja: spektakl teatralny, w którym młodzież opowiada o doświadczeniu pandemii oraz warsztaty wytchnieniowe dla nauczycieli i medyków
* Teatr reaguje: lekcje teatralne metodą teatry forum przeciw mowie nienawiści
* Ulica Mistrzów: teatralne akcje uliczne na jednym z obszarów rewitalizacji, podczas których bezimienny ciąg komunikacyjny pomiędzy blokami zmieniał się w ulicę Mistrzów – Czechowa, Wyspiańskiego Kapuścińskiego, na której aktorzy odgrywali fragmenty utworów Mistrzów literatury
* Kulturalny Utrecht: warsztaty teatralne dla osób w kryzysie bezdomności, uczestników reintegracyjnego projektu „Utrecht” realizowanego przez MOPS
* „Gdynia – ReAktywacja”:aktywizacja mieszkańców obszarów rewitalizacji poprzez działania artystyczne, pobudzające zaangażowanie w życie społeczności lokalnej oraz kształtujące poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne.

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności


Cykl „Twarze pomagania”: Całe serce dla hospicjum

Jeszcze kilka tygodni i rozpocznie się dystrybucja kalendarzy na rok 2023. Gdy trafią do ubiegu, trwać już będą przygotowania do listopadowej kwesty na cmentarzach w Gdyni i Rumi. Później – styczniowy Orszak Trzech Króli i koordynacja pracy prawdziwej armii wolontariuszy, zachęcających gdynian i gdynianki do wsparcia działalności gdyńskiego Stowarzyszenia Hospicjum św. Wawrzyńca podczas akcji Pola Nadziei. Od 14 lat Justyna Januka – bohaterka dzisiejszego odcinka cyklu „Twarze Pomagania” – jest w stowarzyszeniu pracowniczką i wolontariuszką jednocześnie – oddaną temu miejscu bez reszty i skłaniającą do działania na rzecz placówki coraz to nowe osoby. Bo, jak podczas naszej rozmowy podkreśla wielokrotnie, pomaganie ma sens.

Od 14 lat Justyna Januka jest w stowarzyszeniu pracowniczką i wolontariuszką jednocześnie // fot. Dawid Linkowski

Jako pierwsze przy ul. Dickmana na Oksywiu powstało, w 2000 roku, stacjonarne hospicjum dla dorosłych. Trzynaście lat później, po drugiej stronie ulicy, otwarto Bursztynową Przystań – stacjonarne hospicjum dla dzieci i młodzieży.

Justyna Januka, z zawodu księgowa, pracowała wówczas w biurze rachunkowym.

– Należałam do Franciszkańskiego S.O.S., razem z Urzędem Miasta organizowaliśmy dla potrzebujących wigilie i śniadania wielkanocne – wspomina. – O hospicjum nie wiedziałam w zasadzie nic. Aż spotkałam znajomą kwestującą na cmentarzu. Zainteresowałam się, zaczęłam dowiadywać się więcej. W grudniu miało być szkolenie dla wolontariuszy – postanowiłam spróbować. Wystarczył pierwszy wolontariat po szkoleniu… Tak się wciągnęłam, że po trzech latach powiedziałam sobie: „Chcę tu pracować. To jest moje życie. To jest moja miłość”.

Dziś Justyna Januka organizuje w hospicjum wszystkie akcje pomocowe, wolontariat akcyjny, czuwa nad działaniami koordynatorów, do wybuchu pandemii organizowała szkolenia dla wolontariuszy z udziałem specjalistów. Przyznaje, że przez te lata rozwinęła się, jeszcze bardziej otworzyła na ludzi. Dla potrzebujących jest dostępna 24 godziny na dobę. Znajdują ją dawno niewidziani znajomi: dowiadują się z Facebooka gdzie pracuje i proszą o poradę.

– Tyle ile mogę pomogę sama, jeśli trzeba przekieruję do osób, które powiedzą więcej – mówi. I jak podkreśla wielokrotnie w czasie naszej rozmowy: – To nie jestem tylko ja: to cały tłum ludzi, którzy tu pracują. Razem opowiadamy o naszym domu: jak żyjemy, jak spędzamy w nim czas, jacy chorzy u nas mieszkają. Zachęcamy wolontariuszy, żeby do nas dołączali i chcieli z nami zostać. Żeby pokochali nas tak, jak my kochamy naszą pracę. I to nam się udaje, z roku na rok wspiera nas coraz więcej osób.

W hospicjum i dla hospicjum pracuje ponad 150 osób. Opiekują się ponad 200 rodzinami w hospicjum domowym dla dorosłych oraz ponad 50 dziećmi w hospicjum domowym i stacjonarnym. Potrzeb, a tym samym związanych z nimi możliwych form wparcia jest wiele: kwestowanie, przewiezienie hospicyjnych kalendarzy – cegiełek, rozwieszenie plakatów, czuwanie nad wolontariuszami, towarzyszenie chorym. Każde z tych zadań ma sens.

Budynek gdyńskiego hospcjum  przy ul. Dickmana //  fot. facebook.com/hospicjumgdynia

– Codziennie ludzie dają nam radośćcodziennie ktoś nas potrzebuje. Dostajemy podziękowania za pomoc, zapewnienia o wsparciu, wyrazy wdzięczności. Uczniowie, którzy kwestują z nami w listopadzie, często słyszą od dorosłych o doświadczeniach z hospicjum. Mówię im: „Uczcie się, słuchajcie, bo to ważne. Bo wy jesteście ważni”. Gdy rozprowadzaliśmy nasze tegoroczne kalendarze – cegiełki dostałam zdjęcie od jednej z mam. Pisała, że córki są zachwycone. „Dziękuję, że mogliśmy być. Chcemy pomagać dalej”. Te dziewczynki nie zdobywały punktów do szkoły za wolontariat. Po prostu czuły się potrzebne.

Hospicyjny rok przypomina trochę rok szkolny. Rozpoczyna się we wrześniu, gdy startuje dystrybucja 10 tys. hospicyjnych kalendarzy – cegiełek. Na przełomie października i listopada na cmentarzach w Gdyni oraz Rumi odbywa się kwesta: z udziałem kilkuset wolontariuszy i kulminacją 1 listopada, gdy do kwestujących dołączają osoby znane i lubiane. Początek stycznia to z kolei Orszak Trzech Króli i start kampanii „Podziel się 1 %”. Wiosna przynosi z kolei Pola Nadziei, współtworzone z innymi hospicjami na Pomorzu. Wszystkie budzą dużo dobrych emocji, angażują setki osób.

Listopadowa kwesta na cmentarzu Witomino. Justyna Januka i Ewa Krym // fot. gdynia.pl

Oczywiście, w ciągu całego roku są też mniejsze wydarzenia: wolontariusze z hospicyjnymi puszkami są zapraszani na festyny, koncerty, śluby, rocznice ślubu, pogrzeby.

– A gdy ktoś pyta, czego potrzebujemy, odpowiadam że tego, czego zwykle potrzeba w domu: mleka, chleba, sera, wędliny, pomidorów, jajek – wylicza pani Justyna. – Zawsze i w każdej ilości potrzebne są rękawice nitrylowe, środki medyczne. Ale najlepiej, gdy ktoś dowie się wcześniej czego nam potrzeba, bo to się może zmienić z dnia na dzień.

O zwykłej codzienności hospicjum Justyna Januka mówi młodzieży podczas spotkań w szkołach.

– Wciąż wiele osób nie ma pojęcia czym jest hospicjum. Uciekają, boją się – i trudno im się dziwić. Więc ja opowiadam młodzieży, jakie fantastyczne rzeczy robimy, ilu fantastycznych ludzi angażuje się w nasze życie. Na przykład artyści, którzy przed pandemią przychodzili do nas śpiewać i grać z okazji Światowego Dnia Chorego czy Dnia Wolontariusza, ale też, bez powodu, harcerze z gitarami. Opowiadam dzieciakom jak na co dzień żyjemy: że to trudne chwile dla naszych chorych, ale staramy się żeby mimo to częściej się uśmiechali, żeby nie czuli się samotni. Mówię też młodzieży że tu najważniejsze jest, aby każdy dzień był godny. Zachęcam do myślenia, refleksji. Pokazuję, w jakiej formie przez cały rok można przyłączać się do naszych akcji. Cieszę się, że dyrektorzy mnie zapraszają: młodzi ludzie dowiadują się o nas i przekazują tę wiedzę swoim rodzinom. A potem razem kwestują w listopadzie.

Dzięki załodze hospicjum (pani Justyna: To dobry zespół, który daje sobie siłę. Sztab fajnych ludzi z otwartymi sercami), Zdzisławowi Januce (Gdyby nie Zdzisiu, byłoby mi dużo ciężej. Mąż jest zawsze ze mną na akcji.), rodzinie i znajomym (Wspiera mnie cała rodzina, wspierają przyjaciele… Wszyscy którzy mnie otaczają.), kibicom Arki Gdynia (Żółto-Niebieski Mikołaj współpracuje z nami co najmniej od 10 lat)  i wielu, wielu innym gdyńskie hospicjum zna i wspiera coraz więcej osób. Coraz mniej osób dziwi się na widok kogoś w żółtej, hospicyjnej koszulce i coraz więcej ludzi wie, czym są Pola Nadziei.

Orszak Trzech Króli. Justyna Januka z mężem Zdzisławem // archiwum prywatne

– Kiedyś wyliczyliśmy, że jednego dnia w Polach Nadziei udział wzięło ponad 1000 osób. Fanie nakłonić tylu ludzi do działania. To jest wielkie. Serducho rośnie i chce się codziennie przychodzić do pracy. Ludzie są cudni, ludzie są wspaniali, mają otwarte serca i chcą z nami dzielić tę pracę. Człowiek codziennie otacza się taką pozytywną energią… – uśmiecha się pani Justyna. – Praca w hospicjum i dla hospicjum to praca z przyjaciółmi – przecież nikt zły nie pomaga. Z wieloma wolontariuszami spotykam się prywatnie. Oczywiście, są ciężkie chwile, bo to nie jest łatwe miejsce. To nie jest praca dla każdego. Na szkolenie dla wolontariuszy przychodzi 20-30 osób, zostają 2-3. Już na początku zastrzegam że tak będzie, nie zawsze wierzą. Trzeba mieć pewnego rodzaju powołanie, ale wspierać można nas na wiele sposobów. Wystarczy do mnie zadzwonić, już ja coś dla każdego znajdę…

Wolontariat akcyjny, niemedyczny:
Stowarzyszenie Hospicjum im. św. Wawrzyńca

Justyna Januka
tel.: 501 769 915
e-mail: hospicjum.wolontariat@wp.pl

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

Cykl „Twarze Pomagania”: Gdyńska Fundacja Dom Marzeń

Katarzyna i Marek Karczewscy // fot. Dawid Linkowski

Mówią, że gdyby nie ich córka, nie byłoby Domu Marzeń. Katarzyna i Marek Karczewscy, rodzice 27-letniej dziś Marty, najpierw postanowili zawalczyć o jej szczęście. Później, z innymi rodzicami dzieci z niepełnosprawnościami, założyli stowarzyszenie, by z czasem przekształcić je w Gdyńską Fundację „Dom Marzeń”. W roku 2020 przy ul. Strzelców stanął – wybudowany przez nią – Dom Marzeń: miejsce, w którym dorosłe osoby z niepełnosprawnościami mogą uczyć się samodzielności, mogą się spełniać, mogą po prostu być sobą. Dziś z cyklem „Twarze Pomagania” gościmy w Małym Kacku.

Kilkanaście lat temu do Katarzyny Karczewskiej zadzwonił znajomy – po radę, po pomoc. Chodziło o jego znajomą, matkę dorosłej córki z niepełnosprawnością. Kobieta niepokoiła się o to gdzie jej dziecko zamieszka, gdy zabraknie matki.

– Moja Marta, również z niepełnosprawnością, miała wówczas kilkanaście lat. Martwiły mnie kwestie związane z jej dorastaniem: integracja, samodzielność, seksualność. Angażowałam się w sprawy osób z niepełnosprawnościami, ale mieszkalnictwem w jakiś szczególny sposób się nie zajmowałam – przyznaje Katarzyna Karczewska. – Tak czy inaczej, umówiłam się na spotkanie z wiceprezydentem Michałem Guciem by zapytać, jak miasto może pomóc osobom takim jak pani, o której mówił znajomy. Pan prezydent skontaktował mnie z panią Alicją Gontarz, kierownik Biura Pełnomocnika ds. Osób z Niepełnosprawnością. Zorganizowała spotkanie rodziców dzieci z niepełnosprawnościami, przyszło ponad sto osób! Ktoś zaproponował zawiązanie stowarzyszenia. Zostałam wybrana na prezesa. I tak to się zaczęło….

Katarzyna i Marek Karczewscy są rodzicami czterech córek. Marta urodziła się z niepełnosprawnością. Od pierwszych wspólnych dni myśleli co mogą robić, żeby żyła zwyczajnie, żeby się rozwijała. Momentem przełomowym stał się kryzys, jaki Marta przeszła w szkole integracyjnej.

– Dzieci bardzo Martę lubiły, bo jest wesoła i pogodna. Ale kiedyś uciekła ze szkoły, co jest absolutnie wbrew jej naturze – wspomina pani Katarzyna. – Przestała jeść. Cały czas mówiła że jest głupia i pisze bazgroły. Błąd systemu: ktoś założył, że osoba z umiarkowaną niepełnosprawnością nie będzie zdawała sobie sprawy z tego, że ma inne książki niż koleżanka z ławki, że nie napisze tak ładnie jak ona. W przypadku Marty integracja kompletnie się nie sprawdziła a ja, jak wielu rodziców, poczułam się przepracowana i zmęczona. Płakałam, biłam się z myślami: czy chcę na siłę utrzymać dziecko w klasie integracyjnej, czy może jednak chcę, żeby moja córka była szczęśliwa. Zdecydowaliśmy z mężem, że ma być szczęśliwa. Gdy powiedziałam Marcie, że nie pójdzie więcej do szkoły, puścił cały stres. Zrozumiałam, że moje dziecko doskonale czuje i wie, że jest inne, że nie osiągnie pewnych rzeczy i że nie jest jej dobrze w środowisku, w którym sobie nie radzi.

Katarzyna Karczewska z córką Martą na gali konkursu „Gdynia bez barier”, rok 2019 // mat. prasowe

Marek Karczewski: – Swego czasu Marta chodziła w Sopocie na zajęcia pozalekcyjne. Warunki nie najlepsze, ale osoby z niepełnosprawnościami, w swoim gronie, były tam szczęśliwe. To był ich czas, ich szczęście. Nie liczyły się mury czy wystrój tylko to, że mogą być ze sobą.


Katarzyna Karczewska mówi, że matce takiej jak ona – bezwarunkowo wspieranej przez najbliższych nie pozostaje nic innego, jak tylko walczyć o swoje dziecko. A że i ona, i jej mąż czują wielką potrzebę pomagania, chcą robić coś dla innych – to dlaczego mieliby zamknąć się w swoich czterech ścianach?

Stąd już tylko krok do współdziałania z innymi rodzicami. Wspólne rozmowy dają pomysły i siłę do działania. Pikniki, wycieczki, wyjścia do teatru, kina czy na mecze, bale karnawałowe, wspólne świętowanie urodzin…

Katarzyna: – Gdy zaczęliśmy chodzić na mecze koszykówki, na trybunie siedziała nasza grupa, obok były puste krzesełka i dopiero gdzieś dalej reszta kibiców. Dziś, po tych wszystkich latach, siedzimy obok siebie, przybijamy sobie piątki.Marek: – Bardzo ważne jest to, że rodzice się uaktywnili. Wcześniej, skupieni na opiece nad dzieckiem, popadali w marazm, stawali się apatyczni. A tu się nagle okazało, że  można wyjść razem  na miasto, obejrzeć wspólnie spektakl, wziąć udział w ciekawym projekcie. Matki, które wcześniej były zwyczajnie zmęczone, dzięki miejscom takim jak „Dom Marzeń”, dzięki opiece wytchnieniowej wreszcie mają czas dla siebie. Mogą pomyśleć o urlopie, o pracy.

Od lewej: Grzegorz Jażdżewski, Marek Karczewski i Katarzyna Karczewska przed Domem Marzeń // fot. Aleksander Trafas

W głowach rodziców cały czas była myśl o stworzeniu dla dorosłych osób z niepełnosprawnościami miejsca, które będzie ich, za które będą odpowiedzialni, w którym będą się czuli u siebie. W którym będą bezpieczni, gdy zabraknie rodziców. Z czasem, gdy idea budowy domu nabrała realnych kształtów, powstała Gdyńska Fundacja „Dom Marzeń” – z Katarzyną Karczewską jako prezesem i Markiem Karczewskim jako członkiem zarządu.

– Chcieliśmy stworzyć miejsce wśród ludzi, z łatwym dojazdem, żeby nasi dorośli niepełnosprawni mogli być aktywni, samodzielni – mówi Katarzyna Karczewska. A Marek Karczewski dodaje: – Nabyliśmy działkę przy ul. Strzelców w Małym Kacku, w centrum osiedla mieszkaniowego. Gdy trwała budowa, z pytaniem o możliwość współpracy zgłosiło się do nas przedszkole – i dziś działa na parterze budynku, na zasadach komercyjnych. Z kolei gmina Gdynia zasygnalizowała potrzebę uruchomienia środowiskowego domu samopomocy. I ŚDS „Dom Marzeń” działa na pierwszym piętrze. Dwie górne kondygnacje przeznaczyliśmy na mieszkania wspierane dla osób z niepełnosprawnościami.

Na zajęcia w Środowiskowym Domu Samopomocy „Dom Marzeń” przychodzi 30 dorosłych osób z niepełnosprawnościami różnego stopnia. Przez ostatni rok z mieszkań wspieranych skorzystały 24 osoby.

Marek Karczewski: – Mury to tylko mury – jednorazowy wydatek, który z pewnością warto ponieść. Ale trzeba je wypełnić i patrzeć w przyszłość. Dziś już wiem, że kluczem do sukcesu są pracownicy. Nieoceniony jest Grzesiek Jażdżewski – to on stworzył atmosferę domowego ciepła. Dzięki niemu i wszystkim, którzy pracują w „Domu Marzeń” nasi mieszkańcy czują się tu po prostu dobrze, przychodzą z radością, najchętniej by się nie wyprowadzali. Przy wsparciu asystentów sami przygotowują sobie śniadanie, sami gotują obiady, sami sprzątają. W rodzinnym domu tego nie robią, a mimo to wolą być tu, bo u nas to wszystko nie jest przykrym obowiązkiem. Czasami aż łza mi się kręci gdy myślę, że są tu naprawdę szczęśliwi: mają fajnych opiekunów i są razem.

Katarzyna Karczewska: – Widzimy, jak nasi mieszkańcy cenią sobie samodzielność. Nasz dom to miejsce, w którym są dorosłymi, niezależnymi osobami. Bardzo ważne jest rozbudzenie w rodzicach dzieci z niepełnosprawnością przekonania, że dziecko należy wychować do dorosłości, do samodzielności.

Marek Karczewski: – Niektórzy rodzice są tak nadopiekuńczy, że robią dziecku krzywdę. Opieka staje się dla nich sensem życia. To pewnego rodzaju egoizm, bo łatwo zgubić szczęście dziecka. A trzeba umieć powiedzieć sobie, co jest tym szczęściem. Zresztą, miałem ten sam syndrom. Choć było jasne, że Marta zamieszka w Domu Marzeń nie wyobrażałem sobie obudzić się rano i nie mieć jej obok. Na początku nie mogłem sobie znaleźć miejsca. I musiałem sobie zadać pytanie, o czyje szczęście mi chodzi: moje czy dziecka. Jeśli dziecka – to muszę to przetrwać. Przetrwałem, a ona jest szczęśliwa. Dziś, gdy widzi jak wchodzę do Domu Marzeń czmycha bo myśli, że ją zabiorę. Więc już od progu mówię, że przyszedłem tylko w odwiedziny.

Dom Marzeń szybko wrósł w tkankę osiedla, zgromadził przyjaciół z całej Gdyni. Najbliżej do jego mieszkańców mają oczywiście dzieci z przedszkola. Katarzyna Karczewska mówi, że ich obecność to ogromna radość: wyrosną z nich dorośli, którzy nie będą bać się osób z niepełnosprawnościami.
Jej mąż dodaje: tu uwalnia się dużo pozytywnej energii. Razem wyliczają: Lions Club sfinansował jedną z kuchni, ktoś podarował telewizor. Meble korzystnie sprzedała firma ze Śląska, działająca w dzielnicy wypożyczalnia samochodów przewiozła je (w dwóch transportach z Krakowa) za 2 złote plus VAT. Naczynia przekazała fabryka porcelany. Mieszkający po sąsiedzku syn znanych cukierników podarował na dzień otwarcia Domu Marzeń tort dla 100 osób. Każdego dnia mieszkańcy domu doświadczają sympatii swoich sąsiadów.

– Naszym zdaniem integracja powinna przebiegać właśnie w taki naturalny sposób – mówi Katarzyna Karczewska. – Dom Marzeń to jest to miejsce na ziemi, które sobie wymarzyliśmy.

Fundacja zaangażowała się w pomoc uchodźcom: pomogła przygotować miejsca pobytu w Przystani Lipowa 15 w Wielkim Kacku, włączała się w zbiórki niezbędnych artykułów, które trafiały do Ukrainy.  W samym Domu Marzeń natomiast stworzono miejsca pobytu dla uciekających przed wojną osób z niepełnosprawnościami, o szczególnych potrzebach.

Katarzyna i Marek Karczewscy wielokrotnie podkreślają, że nie są bohaterami.

– Jesteśmy twarzami fundacji, ale co moglibyśmy zrobić gdyby nie wszyscy zaangażowani rodzice? – pytają. – Mieliśmy możliwości, więc doprowadziliśmy do budowy Domu Marzeń. Ale czy to lepszy, ważniejszy wysiłek niż np. dwa dni, które matki naszych podopiecznych poświęcają na robienie ciast na fundacyjną imprezę?

Katarzyna Karczewska: – Dziękujemy Bogu za Martę, bo nauczyła nas patrzeć na świat w zupełnie inny sposób. Pokazała nam, jaka jest prawdziwa wartość życia. Ten trud włożony w życie z Martą jest dla nas nieprawdopodobnym skarbem. W naszej relacji, w  wychowaniu naszych wszystkich córek widzimy, jaka to niesamowita wartość – jak nam to ułatwia przekazanie im pewnych wartości, pokazanie świata z innej strony. Nasze dziewczyny mają poczucie, że wartość życia niekoniecznie jest w idealnych zdjęciach na Instagramie. Przychodzą tu i widzą że bardzo niewiele trzeba, żeby ktoś był przeszczęśliwy. Dotykają tego świata dzięki Marcie.

– Trzeba się dobrze zastanowić, kto komu bardziej tu pomaga – podkreśla Marek Karczewski. – Wolontariat w Domu Marzeń może być dobrą terapia dla nastolatków zmagających się np. z depresją. 

Świat osób z niepełnosprawnościami jest intrygujący. Całkiem niedawno do Domu Marzeń wpłynęła niezwykła prośba. Rodzina osoby cierpiącej na depresję poprosiła o przekazanie jej – w celach terapeutycznych – jednego z obrazów, które powstały podczas zajęć w ŚDS. Każda z tych prac to feeria barw i ogrom emocji.

No więc: kto komu tu pomaga?

I, jak zastanawia się Katarzyna Karczewska, jaki sens miałoby życie, gdybyśmy robili coś tylko dla siebie?

2019 – innowacja „Oswajanie dorosłości” dotarła do finału europejskiego konkursu „Innowacje w Polityce”

2019 – medal prezydenta Miasta Gdyni w konkursie „Gdynia bez Barier”

2021 – wyróżnienie w konkursie „Czas Gdyni” za najlepszą społeczną inwestycję w Gdyni.

W zakończonym w marcu 2021 roku plebiscycie Gazety Wyborczej „Pomorskie Sztormy” Środowiskowy Dom Samopomocy „Dom Marzeń” zwyciężył w kategorii „Inwestycja Roku”. 

W październiku 2021, podczas gali konkursu „Lider Dostępności” Katarzyna i Marek Karczewscy odebrali z rąk prezydenta Andrzeja Dudy nagrody w kategorii: Obiekt mieszkalny/hotelowy.

10 lutego 2022, podczas uroczystej sesji Rady Miasta, Gdyńska Fundacja „Dom Marzeń” uhonorowana została Medalem im. Eugeniusza Kwiatkowskiego „Za wybitne zasługi dla Gdyni”.

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności.

Od lewej: Sławomir Matuszak, Katarzyna Karczewska, Michał Guć, wiceprezydent Gdyni ds. innowacji, oraz Marek Karczewski z dyplomem finalisty konkursu „Innovation in Politics”, w roku 2019 // fot. Aleksander Trafas
Symulator noworodka wykorzystywany podczas programu „Oswajanie Dorosłości” // mat. Fundacji Dom Marzeń
Dom Marzeń stoi przy ul. Strzelców // fot. Aleksander Trafas
Dominika Miotk i Sławomir Matuszak podczas tegorocznej uroczystej sesji Rady Miasta Gdyni // mat. prasowe

Cykl „Twarze Pomagania”: „Chciałam mieć pracę, która będzie miała sens”. Bank Żywności w Trójmieście wspiera potrzebujących

Pan Łukasz Jaroń w sklepie Społecznym na ul. Maciejewicza w Gdyni/fot. materiały prasowe Laboratorium Innowacji Społecznych w Gdyni

Ratują żywność przed zmarnowaniem i przekazują ją dalej – do stowarzyszeń i fundacji. Trafia także do sklepów społecznych, a stamtąd do potrzebujących: osób w kryzysie bezdomności czy z niepełnosprawnościami, uchodźców, seniorów i rodzin w trudnej sytuacji materialnej. Pracy jest dużo, ale i satysfakcja jest spora. Dlaczego? Bo warto wyciągać dłoń do potrzebujących. Bo nie warto marnować żywności. Bo nikt nie powinien być głodny. Dziś w naszym cyklu „Twarze Pomagania” przedstawiamy Bank Żywności w Trójmieście.

Bank Żywności w Trójmieście umożliwia wzajemne pomaganie m.in w ramach sieci współpracy. Dzięki niej można łatwiej dotrzeć z pomocą do potrzebujących. Część z nich odwiedza gdyński Sklep Społeczny „Za Stołem” przy ul Lotników.

– Sklepy społeczne to punkty wsparcia żywnościowego, które mają formułę właśnie sklepu. Osoby potrzebujące przychodzą do nas i wybierają to, czego potrzebują, co lubią. Staramy się, aby asortyment był jak najbardziej zbliżony do tego w zwykłych sklepach – mówi Łukasz Jaroń z Banku Żywności w Trójmieście. – Nasze produkty mają krótki termin ważności. Ratujemy je przed zmarnowaniem ze sklepów, marketów i hurtowni; czasami otrzymujemy darowizny od rolników.

Małgorzata Bierejszyk, animatorka w Sklepie Społecznym „Za Stołem” w Gdyni: – Przychodzą do nas różni ludzie. Bywają sytuacje, że jeszcze w sklepie lub od razu po wyjściu odpakowują produkty, bo są głodni. Nie brak przychodzących po paczki interwencyjne (paczki żywnościowe, otrzymywane na skierowanie wystawiane przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej – przyp. red.) i pytających, czy mogą dodatkowo zaopatrzyć się w naszym sklepie w produkty pierwszej potrzeby. Wreszcie są i ci, którzy nigdy wcześniej nie korzystali z pomocy instytucjonalnej, ale podbramkowa sytuacja sprawiła, że zostali zmuszeni, by zwrócić się z prośbą o wsparcie. Próbują się przed nami usprawiedliwiać, chcą pokazywać dokumenty. Mówimy, że nie muszą tego robić. Nikogo nie oceniamy. Jesteśmy po to, aby pokierować dalej, wskazać, gdzie można uzyskać wsparcie.

Pani Małgorzata Bierejszyk oraz pani Jolanta Sypułkowska/fot. Dawid Linkowski

Pomagać trzeba. Ale godnie

Pan Łukasz zapewnia, że osoby zaangażowane w pracę Banku Żywności w Trójmieście oraz zatrudnione w sklepach społecznych dbają o to, by świadczyć wsparcie w sposób godny. – Zależy nam, aby korzystający z naszej pomocy nie czuli się z tym źle. Zdajemy sobie sprawę, że proszenie pomoc bywa trudne, dlatego przypominamy naszym klientom, że oni również nam pomagają! Pomagają uchronić żywność przed zmarnowaniem. A wychodzi nam to nieźle: ocaliliśmy prawie 90 ton jedzenia! Około 20 procent z tego, co pozyskaliśmy, trafiło do sklepów społecznych. Reszta do fundacji i organizacji.

Dzięki otwartości osób odwiedzających sklep społeczny powstał e-book z przepisami.

– Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co dotrze na sklepowe półki danego dnia. To wymusza kreatywność w podejściu do tworzenia potraw. Naszym klientom tej pomysłowości nie brak – mówi pan Łukasz i dodaje: – Do sklepów społecznych często trafiają imigranci. Takie zresztą było pierwotne założenie tych miejsc, miały być pomocą dla osób, które nie wiedzą, jak poruszać się w nowej rzeczywistości. U nas imigranci znaleźli i informacje, i produkty żywnościowe. Trochę w podziękowaniu zdecydowali się podzielić się z nami nieco egzotycznymi jak na polskie smaki przepisami, jak na przykład tort z wątróbki, czy bigos ze śmietaną. Te przepisy można znaleźć w naszym e-booku.

Dzielenie się pomysłami na potrawy to nie jedyna forma wdzięczności. Są osoby, które po poprawie swojej życiowej sytuacji same chcą zaangażować się w pomoc. – Angażują się w wolontariat, informują o naszych sklepach, a także, często, podają swój przykład. I pokazują, że można wyjść z najtrudniejszej sytuacji – dodaje Łukasz Jaroń.

Łukasz Jaroń/fot. Bank Żywności w Trójmieście Facebook

Pomoc uchodźcom? Dla nich to nie problem

25 lutego Bank Żywności uruchomił w Trójmieście zbiórkę żywności dla uciekających przed rosyjską agresją na Ukrainę. – Gdy tylko pierwsi uchodźcy zaczęli przybywać do Gdyni, Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej poprosił o nas uruchomienie dodatkowej pomocy. Oczywiście, zgodziliśmy się. Zebraliśmy około trzydziestu ton żywności, cały czas ją wydajemy – mówi pan Łukasz.

Na początku żywność była wydawana w sklepie społecznym przy ulicy Maciejewicza na Obłużu, ale ze względu na lepsze skomunikowanie funkcję tę przejął punkt przy ul. Lotników. – Dzięki wsparciu gdyńskich władz samorządowych sklep przy ul. Lotników jest otwarty sześć dni w tygodniu. Od sponsora otrzymaliśmy kontener, który służy nam jako tymczasowy magazyn – mówi pan Łukasz.

Obsługująca ten sklep społeczny pani Małgosia Bierejszyk przyznaje, że ostatni czas nie jest łatwy. – Zawsze mamy kolejkę. Do uchodźców trafia codziennie od dwustu do nawet trzystu paczek z jedzeniem. Oprócz nich obsługujemy również inne osoby.

Ta nowa i trudna sytuacja niesie za sobą ogromny ładunek emocjonalny. Swoimi odczuciami nasza rozmówczyni podzieliła się na oficjalnej stronie internetowej BŻ.

“Osoba odbierająca żywność płacze. Łzy napływają mi do oczu. Porozumiewamy się spojrzeniem, nie pytam o nic. Jeśli ktoś chce, mówi mi parę słów o rodzinie. Córka już przejechała granicę, niepełnosprawny brat dostał pozwolenie na wyjazd, a tak się o niego bali. Ale są chwile, kiedy zachowuję się, jakbym nie słyszała szmeru rozmów. Paszport, paczka, podpis. Paszport, paczka, w jakim wieku dzieci, podpis. Paszport, paczka, ulotka z MOPS, jak uzyskać zaświadczenie od Straży Granicznej, podpis. Spokojnie, to w Gdyni, nie musicie wracać na granicę. Tu wszystko jest napisane. Spokojnie, przeczytacie w domu. Tak, jest po ukraińsku. Tak, rozumiemy was, możecie mówić po ukraińsku. Tak, możecie mówić po rosyjsku. (…) Słuchamy. Staramy się dostroić. Do kogo „pażałsta” i „spasiba”, do kogo „bud’łaska” i „diakuju”. Akurat te słowa znamy, bo od dawna z pomocy sklepów społecznych korzystają obcokrajowcy w początkach swojej nowej, migranckiej rzeczywistości. To przed wojną. Nasze nowe słówka to „stempel”, „zaświadczenie”, „straż graniczna”, „pieluszki”, „infolinia” i „punkt informacyjny”.”

Pani Małgosia podkreśla, że uchodźcy nie tylko proszą o pomoc, sami również ją oferują. – Gdy przychodzą do nas, stoją w kolejce i widzą, ile mamy pracy, często pytają, w jaki sposób mogą nas choćby w tej chwili odciążyć. Mamy też dziewczynę, Ukrainkę, która przyszła do nas kolejny raz. Teraz chce pomagać, ale zapowiada, że gdy sytuacja się ustabilizuje, wróci do Ukrainy.

W wolontariat włączyli się mieszkańcy i mieszkanki Gdyni. – Na początku było wielkie poruszenie i do pomocy zgłosiło się ponad dwieście osób. Część z nich musiało wrócić do codziennych obowiązków. W tej chwili pomoc opiera się praktycznie na naszych stałych wolontariuszach – dodaje Łukasz Jaroń. – Jedna z wolontariuszek zadecydowała o powrocie do Ukrainy i zajmuje się tam dystrybuowaniem posiłków dla wewnętrznych uchodźców.

– Nie będę ukrywać, momentami jest ciężko. To praca, w której jednocześnie powinniśmy i nie powinniśmy kierować się emocjami. Jest dużo zadań związanych z prowadzeniem dokumentacji, więc to taka odskocznia. Chciałam mieć pracę, która będzie miała sens, w której będę widziała efekty – a tutaj mam oba te czynniki. I na dodatek ideę, która niesamowicie mi się podoba-niemarnowanie żywności połączone z prospołeczną postawą – mówi pani Małgorzata.

Obecna sytuacja jest wyjątkowa, ale i wcześniej nie brakowało wzruszających momentów. Niełatwo jest m.in. w okresie przedświątecznym. – Bywa, że przychodzą osoby i tłumaczą, że dziś nie wezmą produktów, z których mogłyby ugotować obiad, a słodycze. Bo chciałyby, żeby dzieci miały trochę radości, kiedy dostaną prezenty – mówi pani Małgorzata. – Staramy się przygotowywać książeczki, czy kolorowanki. Czasem trafią się zabawki. I jeśli widzimy, że dzieci, które nas odwiedzają, bardzo chciałyby taką zabawkę mieć, to z radością im ją oddajemy. Dobrze jest widzieć radość tych maluchów.

Bank Żywności w Trójmieście pomaga potrzebującym/fot. Bank Żywności w Trójmieście Facebook

Edukacja ma sens

Osoby zaangażowane w działalność Banku Żywności w Trójmieście nie tylko pomagają i ratują żywność przed zmarnowaniem. Także edukują. – Bo co, jak nie edukacja pozwoli nam zminimalizować problem z marnowaniem jedzenia? – zastanawia się Łukasz Jaroń.

Organizują szkolenia i warsztaty, pokazują jak gotować, aby maksymalnie wykorzystać wszystkie produkty, a nawet resztki. Wyjaśniają, jak przechowywać żywność, żeby jak dłużej zachowała świeżość i przydatność do spożycia.

– Podrzucamy przepisy, zachęcamy do spróbowania nowych rzeczy, często takich, których nasi klienci nie mieli okazji jeszcze smakować i zwyczajnie obawiają się, czy trafią w ich gusta – dodaje pan Łukasz.

To łączenie pomocy ludziom z pomocą planecie. Ten zrównoważony rozwój po raz pierwszy udało się pokazać właśnie w Gdyni – gdy w 2017 roku powstał sklep przy ul. Lotników. Dziś w naszym mieście funkcjonują dwa sklepy społeczne, ale jak przyznaje Łukasz Jaroń, jest apetyt na więcej:  Chcielibyśmy, aby takie miejsca pojawiły się w każdej dzielnicy. Dzięki temu wszyscy potrzebujący mogliby szybko i skutecznie otrzymać pomoc. Myślę, że ta pomoc oferowana jest w sposób godny.

Pomocy nigdy za wiele

W Banku Żywności w Trójmieście przyznają, że borykają się z różnymi problemami. – Naszą bolączką są pieniądze na paliwo. Mamy magazyn, samochód-chłodnię, samochód-mroźnię, mamy kierowców i darczyńców, ale czasami nie jesteśmy w stanie dotrzeć i odebrać produktów, bo nie mamy za co zatankować samochodu – wyjaśnia Łukasz Jaroń. – Zdarza się, że nie możemy pozwolić sobie na odbiór produktów z miejscowości znacznie oddalonych od Trójmiasta.

Pani Małgorzata dodaje, że w punkcie przy ul. Lotników brakuje również… toreb na zakupy. Każdy, kto chciałby podzielić się wielorazowymi, najlepiej materiałowymi reklamówkami, może podrzucić je do sklepu społecznego.

„To praca, w której jednocześnie powinniśmy i nie powinniśmy kierować się emocjami” – mówi Pani Małgosia Bierejszyk/fot. Dawid Linkowski

Bank Żywności w Trójmieście można wspomóc darowizną – a darowiznę zarówno finansową, jak i rzeczową można odpisać od podatku. – Warto to zrobić i warto się tym chwalić. Bo pomagamy. A to jest wartością samą w sobie – dodaje Łukasz Jaroń.

Informacje o tym, jak przekazać wsparcie Bankowi Żywności w Trójmieście znajdują się na stronie internetowej www.bztrojmiasto.pl

Cykl „Twarze pomagania powstał w ramach: „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności.

Droga Użytkowniczko, Drogi Użytkowniku portalu internetowego www.urbanlab.gdynia.pl

Uprzejmie informujemy, że od 25 maja 2018 r. obowiązuje tzw. RODO, czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych.

Szczegółowe zapisy znajdziesz w Polityka prywatności i wykorzystania plików cookies portalu internetowego www.urbanlab.gdynia.pl. Jednocześnie informujemy, że Państwa dane są przetwarzane w sposób bezpieczny, z należytą starannością i zgodnie z obowiązującymi przepisami.