TWARZE POMAGANIA: CIAPKOWE PSIAKI POD DOBRĄ OPIEKĄ
Karolina Kokot (po lewej) i Ewa Nosowska-Wichert z Knofliczkiem//fot. Dawid Linkowski

Wyprowadzają psy na spacer, socjalizują, karmią i myją. Pokazują im, że ludzka dłoń przyjemnie gładzi sierść. Że człowiek to całkiem niezły towarzysz wypraw. Że schronisko nie musi być trudnym obozem przetrwania, tylko miejscem, które przypomina kochający dom. Poznajcie Ewę Nosowską-Wichert i Karolinę Kokot, wolontariuszki z gdyńskiego schroniska OTOZ Animals – Schronisko “Ciapkowo”.

Miłość do zwierząt i chęć niesienia pomocy czworonogom – to skłoniło pani Ewę do przekroczenia bram gdyńskiego schroniska w 2014 roku.

– Ludzie mówią: „ja bym nie mogła tam być, bo ja tak bardzo kocham zwierzęta”. A ja sobie wtedy myślę: „a ja nie?”. Dopóki nie trafiłam do Ciapkowa, też miałam złe skojarzenia ze schroniskami. Bo w mediach większość przekazów jest negatywna, mówi się o tych drastycznych przypadkach. O tych dobrych mowa rzadko, lub wcale – tłumaczy pani Ewa Nosowska-Wichert.

A gdyńskie „Ciapkowo” to miejsce bardzo przyjazne zwierzętom. Dbają o to nie tylko pracownicy, ale także wolontariusze, którzy wiedzą, jak to miejsce funkcjonuje od przysłowiowej kuchni. – Myślałam, że będę musiała zakasać rękawy i robić nie wiadomo co, a okazało się, że ten wolontariat dał mi świetny kontakt ze zwierzętami – mów pani Ewa i dodaje, że nie ma sztywno wyznaczonych zadań. Priorytetem jest jednak wyprowadzenie psów na spacer. – To jest zdecydowanie numer jeden, najważniejszy punkt dnia. Psów w schronisku jest dużo, pracownicy dbają, aby zwierzęta miały czysto w boksach, aby były najedzone, otrzymały potrzebne suplementy, na spacery niestety nie starcza już czasu, dlatego wolontariusze są tutaj tak bardzo potrzebni.

Pani Ewa z suczką Deizi. Podopieczna znalazła już dom. Została zaadoptowana przez rodzinę, która już wcześniej przygarnęła Pomiego. “To ważne, bo wiemy, że pies trafia w dobre ręce” – mówi Ewa Nosowska-Wichert//fot. Dawid Linkowski

Rolę spacerów podkreśla także pani Karolina Kokot, z którą udało mi się porozmawiać właśnie podczas spaceru z suczką Kają. – Kiedyś wspierałam schronisko, kupując dary, a później podczas jednej z akcji dowiedziałam się, że mogę zostać wolontariuszką. Przeszłam szkolenie i tak od 2017 roku pomagam zwierzakom w ten sposób. Wolontariuszka przyznaje, że praca w schronisku zweryfikowała jej wyobrażenia. – Myślałam, że po prostu wezmę jednego z psów na spacer i będzie miło i przyjemnie. Ale nie zawsze tak jest i na to trzeba się przygotować. Są pieski, które na spacerach ciągną, są też takie, które nie są w pełni zsocjalizowane, więc trzeba też włożyć trochę pracy w to, aby nauczyły się korzystać ze spacerów. Mamy też podopiecznych, którzy wcale nie chcą wychodzić, boją się. Są również czworonogi, które nie chcą się bawić, bo nikt ich tego po prostu nie nauczył. Część czuje lęk przed zabawkami czy chociażby patykami, są to bowiem psy przejściach, często traumatycznych.

– Knofliczek, psiak ze zdjęcia to jeden z psich seniorów, który zdążył pójść do domu to jedna z takich adopcji co szczególnie cieszy, bo w trakcie pobytu w schronisku okazało się że cierpi na nowotwór – wyjaśnia pani Karolina//fot. Dawid Linkowski

Praca w schronisku to jednak nie tylko spacery. – Cała reszta obraca się wokół psów. Musimy je wyczesać, pojechać z nimi do weterynarza, załatwić im fryzjera. To nie jest tak, że schronisko tego nie robi, robi w miarę możliwości. Zwierzęta mają tutaj codzienną, najlepszą z możliwych opiekę, w tym także weterynaryjną. Są nakarmione, mają czyste i zadbane boksy. Chodzi jednak o to, że psy często bardziej nam ufają i darzą nas większą sympatią. To jest też naturalne, bo my kojarzymy im się z przyjemnymi chwilami, fajnym spacerem, smakołykami. Pracownicy często muszą zrobić zastrzyk, obciąć paznokcie, więc nam psy pozwalają na więcej i często chętniej jadą z nami do fryzjera, czy weterynarza – tłumaczy pani Ewa.

Pani Karolina podkreśla, że praca z psami pomaga odnaleźć się w ich świecie, poznać ich język. – Mieliśmy spotkania z behawiorystą, to było bardzo wartościowe doświadczenie. Dla psów, które zabieraliśmy na spacery, był to z kolei świetny trening, nauka poruszania się po mieście i oswajania z otoczeniem. Często były to bowiem zwierzęta odebrane interwencyjnie z łańcucha i nie miały wcześniej kontaktu ze światem zewnętrznym.

Obie wolontariuszki nie ukrywają, że mają wśród podopiecznych swoich ulubieńców. – Mam nawet więcej niż jednego i one się systematycznie zmieniają – mówi pani Karolina i dodaje, że teraz ma dwóch pupili. Jednym z nich jest suczka Kaja. – To dość problematyczna dziewczyna, nie każdego akceptuje, ale jakoś udało nam się dogadać.

 Każda z nas ma takich swoich ulubieńców, psy, z którymi może zrobić więcej niż inni. Ja lubię takie trudniejsze pieski, łobuzy – uśmiecha się pani Ewa.

Dla bezpieczeństwa pracowników, wolontariuszy, a także podopiecznych schroniska, wprowadzono tam specjalne oznaczenia. – Są pieski, które nie mają żadnych oznaczeń, tolerują kontakt z każdym wolontariuszem. Są też pieski z żółtymi kartkami. Te żółte kartki są pewnego rodzaju ostrzeżeniem i mówią nam, czego możemy się po danym podopiecznym spodziewać. To oznaczenia często trafia do psów lękowych, albo do takich, przy których trzeba zachować szczególną uwagę na przykład na spacerach. Są też psy z czerwonymi kartkami. – To są takie nasze pieski specjalnej troski – uśmiecha się Ewa Nosowska-Wichert. – Najczęściej są to psy po trudnych przejściach. Moi ulubieńcy to właśnie te czerwone karteczki. Ja się do nich bardzo przyzwyczajam, bo one od lat są w schronisku. To często psy, które ze względu na swoje problemy mają dużo mniejsze szanse na znalezienie domu.

Jednym z takich łobuzów jest Reif, pies w typie amstaffa. Pani Ewa adoptowała go wirtualnie, poświęca mu też sporo czasu w schronisku.

– Reif został znaleziony przy Akademii Morskiej w Gdyni w tak opłakanym stanie, że dziwiłam się, że jest w stanie utrzymać się na nogach. Dziś to kawał umięśnionego psiska. Zresztą nie tylko ja jestem w nim zakochana, także moja przyjaciółka, również wolontariuszka, która codziennie przyjeżdża do „Ciapkowa”, żeby wyprowadzić go na spacer.

Pani Ewa z Reifem, pieskiem w typie amstaffa. Reif wciąż czeka na mądrych i odpowiedzialnych opiekunów, którzy zrozumieją jego potrzeby i obdarzą go miłością//fot. Dawid Linkowski

Nasza rozmówczyni dodaje, ze ostatnio obie zabrały Reifa do samoobsługowej myjni dla psów. Na miejscu nieoczekiwanie pojawiła się także właścicielka obiektu. – Wyjaśniłyśmy, że jesteśmy ze schroniska, przedstawiłyśmy naszego podopiecznego i zapowiedziałyśmy, że wrócimy za chwilę z kolejnym psem do kąpania. Właścicielka pozwoliła nam umyć psy za darmo. Takie drobne gesty znaczą dla nas bardzo wiele – mówi pani Ewa i dodaje, że każdy wolontariusz stara się dać swoim podopiecznym jak najwięcej. – Czasem wykupujemy leki za własne środki, czasem przynosimy smaczki, czy opłacamy wizytę u fryzjera. Każdy robi dla tych psów tyle, ile tylko może.

Co jeszcze robią wolontariusze? Gotują psom, które mają problemy gastryczne, gdy jest potrzeba, przeprowadzają zbiórki. Wspomagają pracowników w codziennej pracy, a także obserwują podopiecznych, aby jak najlepiej opisać ich zachowanie. To ważne, bo dzięki określeniu charakteru i potencjalnych problemów, psy mogą trafić do odpowiedzialnych domów.

– Ludzie często mają pretensje, że schronisko nie chce oddawać zwierząt do adopcji. Chciałabym podkreślić, że to nie tak, że my nie chcemy, żeby nasi podopieczni znaleźli dom. My chcemy, żeby to był kochający i odpowiedzialny dom. Nie mamy pewności, że osoby, które nie chcą zapoznać się z psem, tylko od razu zabrać go do siebie, zapewnią mu dobre warunki. A najgorszy dla psów jest powrót – mówi pani Ewa.

Ewa Nosowska-Wichert i Reif//fot. Dawid Linkowski

Wspomniany Reif to niejedyny podopieczny, który przeżył niesamowitą metamorfozę. Pani Karolina wspomina jednego ze swoich ulubieńców, Rudolfa, który dzięki jej cierpliwości, otworzył się i zaufał człowiekowi. – Rudolf był większym mieszańcem o rudym umaszczeniu. Nie chciał wychodzić na spacery. Jak przychodziłam do schroniska, to zazwyczaj on zostawał na sam koniec, ale nie pchałam się do boksu, w którym mieszkał, bo nie miałam doświadczenia. Aż jedna z koleżanek zaproponowała mi, żebym z nim wyszła.

Mimo obaw, pani Karolina zabrała go na spacer. – Rudolf poszedł ze mną nieco dalej niż z innymi osobami. To dało mi nadzieję. Zaczęłam przychodzić do niego co parę dni, a on się systematycznie się otwierał. Z tego zamkniętego w sobie psa, który stracił nadzieję na to, że czeka go jeszcze coś ciekawego, zrobił się wesołym czworonogiem. Postanowiłam zrobić mu wydarzenie adopcyjne na Facebooku, pojawiały się tam filmy i zdjęcia z jego codziennego życia. I szczęśliwie okazało się, że przed świętami Rudolf poznał swoją rodzinę i znalazł dom.

Karolina Kokot wspiera schroniskowe psiaki od 2017 roku//fot. Dawid Linkowski

Wolontariuszki cieszą się, gdy psy znajdują własne domy. A jeszcze więcej radości dostarczają zdjęcia i filmiki, na których widać ich nowe, szczęśliwe życia. – Schronisko ma własną grupę, Adopsiaki. Zapraszamy tam adoptujących, którzy chętnie pokazują nam swoich przyjaciół, dzielą się informacjami o ich życiu i o tym, jak mają teraz cudownie. Są też sytuacje, że rodziny adopcyjne chcą utrzymywać kontakty z wolontariuszami, którzy bardzo zżyli się z danym zwierzęciem – dodaje pani Ewa.

Wolontariat w schronisku gwarantuje całą gamę emocji, od złości, przez smutek, po ogromną radość. Nierzadko po policzkach spływają też łzy. Pani Karolina podkreśla, że łzy radości pojawiają się u niej najczęściej wtedy, gdy piesek, który potencjalnie nie miał szans na dom, bo był stary, schorowany, lub trudny, znajduje swoją rodzinę. Zdarzają się też niestety łzy smutku, szczególnie wtedy, gdy w schronisku odchodzi wieloletni podopieczny, który nigdy nie znalazł swoich bliskich.

Choć suczka ze zdjęcia ma już swoją rodzinę, w “Ciapkowie” nie brak psów, które czekają na nowe, kochające domy//fot. Dawid Linkowski

Pani Ewa przyznaje, że chociaż uwielbia wszystkie ciapkowe czworonogi, lubi też się z nimi rozstawać. – Na początku myślałam, że trudno mi się będzie pożegnać z moimi podopiecznymi, że będę płakać. I płaczę, ale ze szczęścia, że te nasze bączki trafiają do swoich nowych kochających domów.

Każdy, kto chciałby zapoznać się z podopiecznymi “Ciapkowa” może to zrobić zarówno osobiście, jak i wirtualnie. Schronisko znajduje się w Gdyni przy ulicy Małokackiej 3A. Warto także zajrzeć na stronę internetową: https://ciapkowo.pl/ oraz na Facebooka: https://www.facebook.com/ciapkowo.

Cykl „Twarze pomagania” powstał w ramach „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni” w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności

Droga Użytkowniczko, Drogi Użytkowniku portalu internetowego www.urbanlab.gdynia.pl

Uprzejmie informujemy, że od 25 maja 2018 r. obowiązuje tzw. RODO, czyli Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych.

Szczegółowe zapisy znajdziesz w Polityka prywatności i wykorzystania plików cookies portalu internetowego www.urbanlab.gdynia.pl. Jednocześnie informujemy, że Państwa dane są przetwarzane w sposób bezpieczny, z należytą starannością i zgodnie z obowiązującymi przepisami.